piątek, 23 stycznia 2015

Rozdział 30


          

                      

                            ZAKOŃCZENIE


Następny nowy dzień i czuję się o wiele lepiej. Pewnie bym jeszcze leżała w łóżku gdyby nie wzrok spoczywający na mnie. Odwróciłam głowę w stronę Mario. Znalazł sobie fascynujące zajęcie, bawienie się moim kosmykiem włosów. Powoli otwierałam oczy.
- Dzień dobry - powitał mnie z rana ciepły uśmiech i dzień od razu staje się lepszy.
- Cześć.
- Głodna?
- Yhym.
- Śniadanie masz na dole. Jak zjesz pójdziemy na spacer.
Chłopak wyszedł i zostałam sama w pokoju. Przed śniadaniem wzięłam szybki prysznic i nabalsamowałam ciało. Jest dosyć ciepło i włożyłam letni strój. Przemyłam twarz letnią wodą kiedy zaczęło mi się robić nie dobrze. Przez kilka minut ślęczałam na toaletą trzymając włosy.

* Mario *
              Takie dni to mogę rozpoczynać codziennie. Obok miłości, uśmiechu i troski. Patrząc na młodą Vidal nie mogłem przestać się uśmiechać. Nie chcąc jej budzić szykowałem się na codzienny, poranny bieg. Wziąłem prysznic i założyłem sportowe ciuchy i w drogę.
Wróciłem po jakiejś godzinie. Tasha nadal spała. Nie chciałem jej budzić, ale dochodziła dziewiąta.
Dam jej jeszcze kilka minut i pójdę zrobić śniadanie. Wiem iż lubi nutellę więc wyjąłem chleb. Kanapki zostawiłem dziewczynie na stole i poszedłem ją obudzić. Spała tak słodko. Położyłem się obok niej i zacząłem bawić się jej pięknym kosmykiem. Obudziła się, a ja jej nakazałem zejść na śniadanie.
Nie ma jej już czterdzieści minut. Zacząłem się martwić. Raczej będąc głodna nie siedziałaby tak długo w łazience. Zapukałem lekko do drzwi. Słychać wyraźnie, że wymiotowała. Otworzyła mi lekko drzwi i sama usiadła w pobliżu toalety.

- Wszystko w porządku? - Objąłem ją ramieniem.
- Tak. Tylko mnie zemdliło.
- Ale już wszystko ok?
- Taaaa...- nie dokończyła i znów schyliła się ku toalecie. Związałem jej włosy i pobiegłem po wodę.
- Masz wypij. Chodź pomogę. - wstałem podając je rękę.
- Dzięki.
Dziewczyna dosłownie zemdlała mi w rękach. Zaniosłem ją na kanapę i zadzwoniłem do Ani. Ta po chwili zjawiła się zadyszana w salonie.
- Co jest? - pytała siadając obok Tashy
- Zemdlała. Ocknęła się po jakiejś minucie, ale mimo wszystko zadzwoniłem po Ciebie.
- Tasha, Tasha to ja Ania.
- Wiem słyszę. Nie jestem po jakiejś narkozie żebym nie wiedziała kto i co mówi.
- Często masz omdlenia i wymioty.
- Yyyy... wiesz
Wzrok Anki mówił mi iż mam zostawić je same więc i tak zrobiłem.

* Tasha *
- Często masz omdlenia i wymioty.
- Yyyy... wiesz
Ania gestem nakazała Mario wyjść.
- Omdlałam drugi raz...
- A wymioty?
- Jakieś trzy dni może?
- Nie chcę Cię wprawić w zawstydzenie, ale... kiedy miałaś okres?
- Czy ty sugerujesz, że jestem w ciąży?
- Nie oczywiście, że nie, ale tego nie wykluczam
- Z nikim nie spałam!
- A jakaś impreza, której nie pamiętasz?
- Były takie, ale raczej bym o takim czymś pamiętała.
- Masz kalendarz? - wskazałam na torebkę - Powinnaś dostać półtora tygodnia temu
- Coooo?! - wyrwałam jej kalendarz z rąk.- Błagam niech ta rozmowa zostanie między nami.
- Jasne. Teraz zabieram cię do lekarza i ginekologa.
- Nie dzięki nie trzeba.
- Ale.
- Aniu, poradzę sobie. Spokojnie.
- Okey. Jeżeli nie jestem już potrzebna to znikam. Wylatuję w podróż.
- Miłej zabawy. Pa - ucałowałam mnie w policzek po czym wyszła.
Wstałam z kanapy i usiadłam do stolika aby w końcu zjeść ten kanapki. Z głowy nie mogły mi wypaść słowa Ani. Przecież to niemożliwe. Pamiętałabym. Zapewne dłużej bym tak rozmyślała gdyby nie głos szatyna.
- Smacznego.
- Już zjadłam. To co z tym spacerem? - zapytałam z uśmiechem.
- Czujesz się na siłach?
- Dobrze mi to zrobi. No chodź. - pociągnęłam go za rękę po czym szliśmy tak całą drogę.
Weszliśmy do centrum miasta gdzie Mario miał jedną " sprawę " do załatwienia. Usiadłam sobie na ławce przed biurem podróży (?!) i czekałam na mojego towarzysza, który wyszedł po kilku minutach z papierkami w ręku.
- Mam bilety na krótkie wakacje i ty lecisz ze mną.
- Ja?!
- Tak. Jadą wszyscy przyjaciele, a że Ty jesteś jedną z nich dla mnie to postanowione.
- Kiedy? Hahahah. Może jutro.
- Tak właśnie.
- Żartujesz?
Chłopak z zadowoloną miną szedł przed siebie. Ja jeszcze na chwilę weszłam do apteki pod pretekstem, że muszę kupić tabletki na ból głowy, a tak naprawdę test...

* Next day - samolt - Llroet de Mar  *
Siedziałam nadal zestresowana w samolocie. Gdyby nie to iż siedzi obok mnie Mario i Riri to nie wiem co bym zrobiła. Najprędzej zniosłabym jajko. W sumie można powiedzieć, że jestem Goetze patrząc na nasze zachowanie, ale żadne z nas jeszcze tego nie potwierdziło.
Na lotnisku jeszcze skorzystałam z toalety. Przystanęłam na chwile przy lustrze i podwinęłam koszulkę. O tym całym zamieszaniu z ciążą wie tylko Ania i... no właśnie i kto? Wszystkie czarne scenariusze przeszły mi przez myśl. Nawet tak czy to nie jest dziecko towarzysza siedzącego właśnie teraz po mojej lewej.
W drodze do hotelu. Byłam roztrzęsiona. Sama po części nie wiem czym. Mario to zauważył zabrał moją walizkę i złapał mnie za rękę. Wtedy zrozumiałam, że mimo wszystko nie odejdzie ode mnie.
Przechodząc przez pasy pamiętam pisk opon, krzyki i żadnego obrazu...











_____________________________________________________________
                I OTO KONIEC SEZONU PIERWSZEGO!
              Może chcecie poznać dalsze losy bohaterów?
   Trzydzieści rozdziałów, nie wiem kiedy to minęło XD
                       Osiem  miesięcy dokładnie!!!!.
        Niedługo wyjazd do Niemiec może mi się uda uszczelić  
                               fotkę i wstawić kto wie ;D

                Kilka miesięcy poświęcone na bloga to teraz czas
                                na muzykę " Ready? Go ! "

             Już minęło sporo czasu aby znów zacząć śpiewać

Trochę długo się czekało na ten rozdział, ale niestety brak czasu bo
                                           szkoła.

Dziękuję na odwiedziny, za komentarze, a szczególnie Mili BVB !
   Podbudowywała i komentowała, obie piszemy i uwielbiam jej
                                            blogi!

JESZCZE RAZ DZIĘKUJĘ I MOŻE ZA WASZĄ INICJATYWĄ
            DO ZOBACZENIA WKRÓTCE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział 29

Kilka dni później

  Już kilkanaście dni minęło od naszego ostatniego spotkania. Zero telefonów, zero rozmów. Sama nie wiem dlaczego tak właśnie jest. Z każdym dzwonkiem telefonu, drzwi myślę, że to on. Niestety za każdym razem jest to mój brat, który zapomniał kluczy albo dziewczyny w odwiedzinach na herbatę.
Bardzo szkoda mi naszych relacji,a zawsze się coś działo.
Znów przed oczami jakaś durna komedia, romansidło i tak w kółko. Nie mam na nic ochoty. Nie ma Mario, nie ma części mnie. Ostatni trening jaki miałam to zmienianie programów pilotem. Zapewne dalej bym się tym zajmowała gdyby nie odwiedziny chłopaków.
- Hej. Wejdźcie. - wpuściłam ich otwierając szerzej drzwi.
- Hej. Sama?
- Jak zawsze.
- Oj chyba nie masz humoru
- Zupełnie jak Mario.
- Marco, Erik odpuśćcie. Błagam
- Nie, bo mamy propozycje nie do odrzucenia.
- Wątpię. Ale ok. Co tam macie? - pytałam widząc, że coś chowają za plecami.
- A obiecasz, że przemyślisz?
- Ale...
- Obiecaj.
- Okej Erik. obiecuję.
- Proszę.
Podali mi małą kopertę. Otwierałam ją powoli co rusz patrząc na reakcję chłopaków. Czyżby okup?
Nie nie mieli by mnie o co przekupić. Wyjęłam papierek z koperty. Z początku nic nie rozumiałam bo było w jakimś kosmicznym języku, którego nie rozumiałam. Pokazałam im w geście aby mi powiedzieli co to jest.
- Bilety na Malediwy.
- Wy chyba żartujecie. - moja mina wyrażała więcej niż tysiąc słów.
- Nie. Wylatujemy za trzy dni.
- Nie mogę tego przyjąć.
- Dlaczego? To prezent od nas wszystkich.
- Mogę to przemyśleć?
- Jasne, a teraz tyłek w troki, bo idziemy na basen. Masz pół godziny.
- Okey. - ruszyłam do łazienki.
- Co się z nią dzieje? W ogóle bez sprzeciwu. - spojrzeli na siebie.
W sumie lepsze wyjście na basen z tymi przypałami i innymi niż siedzenie w domu i oglądanie w kółko tych samych telenoweli. W sumie co ja robię?! Siedzę bez najmniejszego celu. Ja ma się zamartwiać o byle co? O co to nit. Koniec. Na pośpiesznego wyjęłam pierwszą lepszą torbę i zapakowałam po kolei płyn. szczotkę do włosów, strój itp. Przebrałam się na szybko i gotowa opuściłam dom.
- Możemy jechać!
Szczerze? Myślałam, że będzie gorzej, ale chłopaki i reszta zabrali mnie do aqua parku! Bawiliśmy się jak małe dzieci. Ja zajęłam leżaczki z Riri i Cathy. Te to dopiero są chude. Co chwila wrzeszczałyśmy na chłopaków, a to jeden drugiego podtapiał albo nas chlapał.
- Tasha, a Ty wybierasz się z nami na Malediwy?
- Nie, raczej nie Riri.
- No weź. Będziemy my i Agata i garstka chłopaków.
- Chodzi Ci o Goetze, co nie? - w sumie Cathy ma rację
- W pewnym sensie. Najpierw coś po między nami jest, a potem znika i tak za każdym razem.
- Ty też się z początku tak zachowywałaś.
- Rozumiem, ale wtedy to było co innego.
- Zaraz. Coś nas ominęło? - zapytały obie patrząc na mnie z wyrzutem
Nie lubię tego tematu, ponieważ to po części sprawa tylko moja i klubowej dziesiątki. Dziewczyny będą wierciły mi dziurę jak im nie powiem, na szczęście mogę im ufać. Zamiast mi coś zostawić do powiedzenia wyręczyli mnie Marco z Leo, którzy się przysiedli. Opowiadali im wszystko co widzieli i o słyszeli. Z daleka podczas ich pogawędki zobaczyłam znajomą mi sylwetkę. I się nie myliłam. To moja brakująca pustka. W pierwszej chwili nie wiedziałam co mam zrobić. Podejść? Pogadać? Bo niby do odważnych świat należy. Ruszyłam w jego kierunku.
Towarzysze nie zauważyli nawet, że odeszłam. Idąc w jego kierunku układałam sobie słowa podczas tej rozmowy co nadejdzie. Niestety mój plan spełzł na niczym. Po prostu bez sentymentu przytuliłam się do jego torsu. Z jego słów usłyszałam tylko krótkie " Przepraszam ".
Zrozumiał, że jest mi przykro przez to, że się nie odzywałam. Uniósł mój podbródek i spojrzał mi w oczy. Wytarł mi łzę, która powoli wylatywała z mojego oka. Ze szczęścia, że go mam czy z wcześniejszego bólu? Wziął mnie za rękę i poszliśmy w stronę rozbawionego towarzystwa. Czy oni są ślepi czy tylko udają. Wcale nie zareagowali za wcześniejszą akcję, ani na to, że się przysiedliśmy?! To ciekawe jak nas obgadują kiedy mnie albo Mario nie ma w pobliżu. Z resztą oni mają swoje zdanie jak każdy inny.
Zrobiłam sobie chwilkę przerwy i zaszłam wraz z Riri i Mario do baru po koktajle. Przez to ciepło za dworze jest i ciepło w środku. Oczywiście jeszcze w czasie nie ominęło nas wyścigi w wodzie. Kto pierwszy. Może i jak małe dzieci, ale w każdym nas jest jakaś cząstka dziecka.
W finałach doszłam ja i Riri. Z początku łapał mnie skurcz, ale powiedziałam sobie, że wytrwam do końca i tak się stało. Skończyłyśmy w tym samym czasie chociaż ja z początku prowadziłam.
Inni już wyszła do szatni się ubierać. W sumie spędziliśmy tu pięć godzin. Matko! Kiedy to minęło?
Ja jeszcze chwilkę posiedziałam i popływałam. Zasiadłam na brzegu basenu i przysiad się.
- Przepraszam.
- Nie masz za co. - uśmiechnęłam się pod nosem
- Mam. To nie fair wobec Ciebie.
- Też z początku nie byłam fair. Strony są wyrównane.
- Powiedz mi szczerze, mam jakąś szansę?
- Każdy w życiu ma jakąś szansę, ale co innego jak jej nie wykorzysta.
- Czyli gdzieś tam mogę się znaleźć? - odpowiedział pół śmiechem
- Gdzieś na pewno.
- Uwielbiam Cię po prostu.
- Za co?
- Za tą Twoją szczerość.
- Dzięki wiesz. - udawałam małego foszka
- Oj nie fochaj się. Proszę.
-...
- Znowu chwila milczenia?
-...
- Jak wolisz.
         Postanowiłam chwile przemilczeć. Tak dla rozluźnienia sytuacji. On też chciał się rozluźnić zbliżając się do mnie. Nie pozwoliłam mu na to i wrzuciłam go do wody. Zaraz za nami stała już w pół gotowa gromada do wyjścia. Widząc zaistniałą sytuację pokładała się ze śmiechu, a najbardziej to Marco z Leo. Ja sama nie śmiałam się z niego będącego w wodzie, a z ich śmiechu. Wyciągnęłam rękę w celu pomocy wyciągnięcia go z wody, a sama w niej wylądowałam. Byłam prawie sucha, a teraz znowu mokra. Teraz to miałam nerwa i skierowałam kroki w stronę szatni dziewczyn.
Szybko przebrałam się w ciuchu i lekko podsuszyłam włosy i rozpuściłam. Skoro i tak jest gorącą to same wyjdą.
Do domu zabrałam się autem z Marco, Leo Erikiem i Mario co było wielkim błędem. Śmiali się ze wszystkiego. Ja myślałam, że rozwali mnie od środka nie wiem czy ze śmiechu czy z powodu, że się trochę źle czuję. Zrezygnowana oparłam głowę o ramię Mario po czym on objął mnie ramieniem i zasnęłam.
Obudziłam się wieczorem. Przed godziną dwudziestą pierwszą. Co więcej nie wiem gdzie. Nie znana mi sypialnia, korytarz jedyne znane miejsce to kuchni i salon. Dom Mario. W domu panowała cisza a sam gospodarz siedział na kanapie i zajadał popcorn.
- O nie mój drogi tego nie będziemy jedli. - powiedziałam wyrywając mu miskę z rąk.
- Już wstałaś?
- Tak. Możesz mnie odwieźć do domu?
- Nie.
- Nie?
- Nie.
- Czemu? - zapytałam krzyżując ręce na piersiach.
- Bo ostatnio obiecałaś, że zostaniesz.
- A jak nie.
- Ja mam klucze od drzwi.
- Szlag.- przerwałam - Ale ja nie mam ciuchów i muszę iść do domu.
- Mam parę rzeczy. A to po Ann albo kuzynce, która ostatnio mnie odwiedziła.
- Niech Ci będzie. Napiszę tylko do Isco i wezmę prysznic. A Ty może znajdź jakieś filmy.
- Obojętnie?
- Zdaję się na Ciebie.Gdzie masz ciuchy.
- Wejdź do sypialni i otwórz garderobę, poszperaj.
- Oki
Wpadłam jak obłąkana do jego garderoby. Szok! Jak ja mam cokolwiek tu znaleźć. Przecież tu jest tysiące butów, ubrań, czapek! I to kobiety mają zagracone garderoby. O co to, to nie! Szukałam w każdych zakamarkach w końcu znalazłam zamknięto szafkę i znalazłam. Pożyczyłam sobie  spodenki, trochę za duże, ale mniejsza i jakaś koszulkę Mario. Hahaha rozwala mnie ona. Zapożyczyłam sobie jakiś szampon, bo włosy zajeżdżały chlorem i żel z playboy'a. To ten zapach co zawsze go czuję. Mogłabym go wąchać codziennie budząc się i funkcjonując za dnia. Gotowa zeszłam na dół.
- Do twarzy Ci w tej koszulce.
- Nie przeginaj Goetze!
- Nie po nazwisku Vidal!
- Ciekawe czy Tobie byłoby miło jakbyś Ty nosiła to nazwisko.
- Wole nie ryzykować. Zostałabym rozpoznawalna.
- Cienka jesteś!- Zaczął mnie gilgotać.
- Wcale nie!
- A założysz się, że przez najbliższe dwa tygodnie nie dasz rady funkcjonować moim nazwiskiem przy Twoim imieniu.
- Okey o co?
- O honor i lecisz z nami na Malediwy.
- Okey
Tak jak myślałam Mario wybrał horror nie na żarty. Byłam tak przerażona, że jak tylko się skończył pobiegłam do gościnnej w sypialni i schowałam się pod kołdrę. Nie mogłam zasnąć. Wszędzie przed oczami miałam tego faceta z siekierą, którą zabijał innych waląc najpierw w głowę z później wbijając ją w kręgosłup. Bałam się nie na żarty. Wyszłam z pokoju opatrzona w jedną poduszkę i zapukałam do pokoju Mario lekko uchylając drzwi.
- Śpisz.
- Trochę. Czemu pytasz? - wydusił ledwo co zrozumiale.
- Mogę do Ciebie boję się.
- Jasne choć. - Uchylił kawałek kołdry i się pod nią skryłam odwracając się plecami do niego.
- Przytulić się abyś się nie bała? - dodał po chwili
- Nie dzięki. - Mimo wszystko to zrobił.
___________________________________________________________

                     !     BLIŻEJ ZAKOŃCZENIA      !
Już dwudziesty dziewiąty rozdział czyli został jeden do zakończenia Pierwszego Sezonu. Myślałam, 
                                       że rezultaty będą dużo lepsze, ale też źle nie jest.
Myślę iż nowy sezon powinien się pokazać w okresie Marca, a może szybciej jeżeli Chcieli.

    
WESOŁYCH ŚWIĄT I SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU ŻYCZY AUTORKA I JEJ BOHATEROWIE ;D


piątek, 5 grudnia 2014

Rozdział 28

* NEXT DAY *

Potwory ból głowy doskwiera, a jeszcze dzisiaj czekają na poprawiny. Leżałam na luksusowym łóżku zagapiona w sufit. Przed oczami miałam obraz z oczepin. To nie była zabawa nowej pary młodej, bynajmniej ja to tak odbierałam. Tylko ja nie potrafię ... się zbliżyć? Brak na mnie wytłumaczenia... obawa, zwątpienie, a może po prostu siebie nie doceniam?
Sama się sobie dziwię jak mogłam wstać o ósmej po dobrej zabawie i na kacu. Zgarnęłam ciuchy z szafy i odprawiłam poranną toaletę. Widok w lustrze mnie przeraził. Mario nie chciałby mnie zobaczyć w tym wcieleniu. Wzięłam szybki prysznic i owinięta ręcznikiem zaczęłam suszyć włosy. Czasami żałuję, że są aż tak długie i zabierają dwadzieścia minut z życia.Telefon godzina ósma czterdzieści mam jeszcze pół godziny do końca śniadań. Gotowa powędrowałam na śniadanie gdzie byli niektórzy z zaproszonych gości. Oznaczało, że zostałam tylko ja. Nie cierpię się spóźniać. Zasiadłam tuż obok Cathy, Matsa i Riri. Oni też nie byli w najlepszej formie.
- Dzień Dobry.
- O witamy przyszłą pannę młodą.
- Oj Mats, obyś się nie przeliczył. - uśmiechnęłam się.
- Tasha weź resztę jedzenia ode mnie. Za dużo nałożyłam. - dodała partnerka bramkarza.
- Dziękuję. - Odpowiedziałam. - Zostajecie na poprawinach?
- Raczej nie. Wiesz musimy być w poniedziałek w pracy.
- A Ty Riri?
- Mich mówił, że większość chłopaków wyjeżdża dzisiaj o czwartej. Zostaje tylko Mario, Marco, Leo i chyba Roman, ale nie jestem pewna.
- A okey.
Jadłam śniadanie w śmiechu. Cały czas opowiadaliśmy sobie jak szaleliśmy na weselu. Leo wygrał konkurencję zagwizdania po zjedzeniu bułki tartej. Ten człowiek jest niemożliwy. Dosłownie, ponieważ wracając do gości wywrócił się wraz z nagrodą, która się rozbiła i rozlała, a od niego całą noc śmierdziało alkoholem i to nie z buzi. Na dworze z kolei grano w piłkę nożną balonem. Nawet tego nie pamiętałam, ale mniejsza. Nie to mi było do zapamiętania.
Napchana na dwa dni wróciłam do pokoju i położyłam się na łóżko. Do poprawin zostało jakieś pięć godzin, więc z książką w dłoniach próbowałam się zdrzemnąć. Szybko się z tym przeliczyłam, bo wpadł Mario z niezapowiedzianą wizytą.
- Śpisz.
- Pytasz czy stwierdzasz? - przewróciłam się na drugi bok.
- Wstawaj. Proszę.
- Nie.
- Mi się nie odmawia.
- Jesteś zbyt pewny siebie. - stwierdziłam mrucząc pod nosem. Lecz szybko tego pożałowałam. Wyciągnął kołdrę spod mojego tyłka i poduszkę spod głowy.
- Czy Ty jesteś mądry?!- Nic nie odpowiedział tylko się na mnie patrzył. Znowu, znowu ten magiczny moment przez, który zapominałam o Bożym świecie. Może to on jest moim światem tylko nieuświadomionym? Czekałam na to od rana, że przyjdzie przytuli i pocałuje. A tak naprawdę wymigał się i skradł buziaka z mojej twarzy.
- Siema gromadko! - wpadł Marco razem z Leo. Natychmiast się ode mnie odkleił. Na szczęście nie zdążyli zauważyć zaistniałej sytuacji.
- Przeszkodziliśmy w czymś?
- Nie dlaczego? Siadajcie. Niestety do zaoferowania nic wam nie mam.
Posiedzieli jakiś czas i poszli wszyscy do siebie. Na poprawiany na szczęście nie trzeba wyglądać jak miss. Zabrałam jakąś sukienkę z szafy i szybko w nią wskoczyłam. Lekko się umalowałam i pojechałam taksówką na miejsce spotkania.

* Wieczór *
Chłodek oplatał się wokół mojego ciała. Staw wieczorem wyglądał nieziemsko. Można się tak wpatrywać i wpatrywać. Jest to jedyne miejsce ciszy na całej zabawie. Zdjęłam za chwilkę buty i usiadłam na pomostku. Przysiadła się do mnie Ania.
- Czemu tu tak siedzisz?
- Ania?! Co tutaj robisz? Wracaj na wesele.
- Musiałam trochę odsapnąć. - uśmiechnęła się. - Coś Cię dręczy?
- Nie.
- Przecież widzę. O co chodzi? - pytała obejmując mnie jednym ramieniem.
- No bo to jest cholernie trudne, Ania. Sama nie wiem czego chcę. Czuję coś do niego, ale nie wiem co to jest. Jest obok to od razu jest dużo lepiej. Jak przytula to już w ogóle... A ja nadal nie mogę mu pomóc. Zrobić drugiego korku! Czasami już mam tego dość!
- Wiesz... a to nie jest tak, że boisz się związać z Mario?
- Skąd...
- Domyśliłam się, z resztą nie tylko ja.
- Może i masz rację.
- Po prostu boisz się, że ludzie Cię za to znienawidzą. Czy może, że znajdzie sobie inną nie wiadomo jaką światową modelkę?
- Chyba właśnie się tego obawiam
- Wiesz... powiem Ci tak. Nigdy się nie dowiesz jak nie spróbujesz.
- Dziękuję Ci. Na początku myślałam, że jak tu przyjadę to nie znajdę bratniej duszy, ale mam Ciebie. Tylko niestety już trochę mniej.
- Możesz zawsze na mnie liczyć. - przytuliła mnie. - Przemyśl sobie wszystko, a ja wracam na salę. I jeszcze jedno... Kochasz go? - ja kiwnęłam tylko twierdząco głową.
I odeszła w stronę muzyki. Ania ma rację. Boje się, że może mnie skrzywdzić kiedy ja darzę Go prawdziwy, uczuciem. Mogę się później nie pozbierać i co wtedy. Znów będę uciekać od problemów? Tak to uciekam przed prawdą mi bardzo bliską.

W tym samym czasie...
* Mario *
Czasami żałuję, że mam przyjaciół, którzy są albo totalnymi debilami albo mają świetne wyczucie momentu. Chciałem pogadać z Vidal. O czymś bardzo ważnym. Co tak naprawdę nas łączy. Niestety ta chyba spała. nie jednak nie spała. po prostu nie chciało jej się nic robić. Zerwałem z łóżka pierzynę po czym się zdenerwowała. Wiedziałem, że muszę to zrobić. Pragnąłem jej ust. Pragnąłem jej bliskości, ciepła. Chłopaki mają rację naprawdę wpadłem po uszy, ale nie chcę się wyplątywać. Jeżeli miałbym wybierać pomiędzy sławną modelką, a kobietą, którą darzę uczuciem, to wybrałbym to drugie. Już raz się wpakowałem w związek sławy nie miłości i teraz odnoszę tego marne skutki. Bez namysłu pocałowałem ją. Czekałem od kilku godzin na to. Jestem pewny gdyby nie moi kumple trwałoby to dłużej.
Po jakimś czasie opuściliśmy pokój dziewczyny i każdy się rozszedł do swoich zakwaterowań przygotowując się do poprawin.
Nie wiem czemu nie mogłem zbliżyć się podczas imprezy do Tashy. Albo ona była zajęta, gdzieś się podziała i nie można jej było znaleźć albo mnie zagadywano. W skutek od czasu pocałunku nie mieliśmy ze sobą kontaktu.
Szukałem jej po całej sali, łazienkach, ogrodzie, stołówce i nic. Przepadła. Zacząłem się już poddawać i usiadłem przy stole pod baldachimem, po czym przysiadł się Robert.
- Piwa?
- Nie dzięki. Wieczorem wracam.
- Co je? Piwa odmawiasz? Ludzie koniec świata.
- Nie mam Lewy humoru.
- Dziewczyna? - zapytał biorąc łyk piwa
- No bo ja nie wiem co jest pomiędzy nami. Jak ja robię krok w przód to ona się cofa. Jestem miły troskiliwy romantyczny jednego dnia, jej to pasuje, ale następnego dnia czar pryska. Możesz mi to wytłumaczyć dłaczego tak się dzieje? Mogę nawet przyznać, że ją kocham lecz mogę ją tylko tym wystraszyć. Nie wiem co mam zrobić.
- Wiesz... potrzebujecie na pewno rozmowy. Ale takiej intymnej rozmowy w cztery oczy. I ja mam nawet plan...
- Mów. Wiesz przecież, że niedługo z chłopakami wyjeżdżacie na krótkie wakacje. Niektórzy też biorą swoje kobiety. Więc zaproś ją i tam na pewno będzie okazja do pogadania.
- To nie jest taki zły pomysł.
- Widzisz Lewy doradca miłosny.
- Łatwo Ci mówić już masz żonę.
- Jesteś jeszcze młody. Masz na to czas.




_____________________________________________________________
TADAM!!! Jest nowy rozdział
Przepraszam na zbyt długi czas oczekiwania, ale musiałam trochę pozmieniać
Jeszcze na dodatek szkołą i wgl.
Przygotowywanie do egzaminu!!!
Na szczęście zmobilizowałam się i zdążyłam jeszcze coś dodać.
Mam nadzieję, że aż tak źle nie jest jak myślę i nie jesteście na mnie źli?

sobota, 8 listopada 2014

Rozdział 27


  On jednak mnie nie puścił. Przytuliłam się do niego i położyłam głowę na jego ramieniu. Gładził mnie po włosach jedną ręką, drugom cały czas mnie trzymał, jak gdyby bał się, że ucieknę. Ale nie zamierzałam tego zrobić. Miałam dość powstrzymywania się .Chciałam żyć chwilą i nie martwić się o konsekwencje. Chciałam być z nim tu i teraz. Chciałam go czuć, jego dotyk, jego oddech Teraz jestem w stu procentach pewna, że to jego części mi brakowało. Już nie ukryję faktu, że po prostu się zakochałam...

* Poranek *
Następny dzień, a ja wciąż nie mogę uwierzyć, że to się stało. Dziewczyna, która rzec można nie ma żadnych uczuć zakochała się. Właśnie zakochała, w kim? W sławnym piłkarzu. Mario Goetze. Bardziej on doprowadził do mojej skruchy miłosnej. Bardzo chciałabym aby budził mnie codziennie pocałunkiem w czoło, później trening i późniejsze układanie życia. Przytulania i spotkania, randki, wyjazdy.
          Tak bardzo wcześnie. Trzecia. Tak bardzo nie chce mi się. A w dodatku nie spalam. Wszystko byłoby w porządku, ale jedziemy na wesele do Lewandowskich. Puls jest taki, że moim partnerem jest Mario. Minęło tylko kilka godzin, a już tęsknie. Jakby wyczytał, że właśnie o nim myślę i wyświetlił mi się jego numer w telefonie. Jak on to robi. Włączyłam na głośnik szukając w szafie ubrań na kilka dni.
- Dzień Dobry. - rozbrzmiał głos
- Hej. Co tam?
- Ty też dopiero co wstałaś?
- Nie spałam nawet. Właśnie szykuję ciuchy na wyjazd.
- Jeszcze tego nie zrobiłaś? Pewnie później czegoś zapomnisz.
- Jakoś nie.
- Wpadniesz może do mnie na śniadanie?
- Niestety nie zdążę, ale obiecuję, że to nadrobię. -  mówiłam z uśmiechem na ustach.
- Czy mi się zdaję, czy ty w tym momencie się uśmiechnęłaś.
- Dobrze Ci się zdaje. - śmiałam się do lustra. - Dobra ja muszę się uszykować. Do zobaczenia w hotelu.
- Dopiero? Nie wytrzymam tak długo! - odparł zrezygnowany.
- Wytrzymasz do zobaczenia.
- Pa.
Dobra mam piętnaście minut na ogarnięcie się. Szybki prysznic, toaleta i makijaż. Szybko wybrałam jakieś wygodne ciuchy na podróż i wraz z walizką zawitałam do przyszłych rodziców na dół. Widać nie tylko ja byłam bardzo zalatana. Wszędzie ich było pełno. Raz w kuchni, a raz w ogrodzie. Ali zajmowała się przyrządzaniem jakiś kanapek na drogę. Przywitałam się z nią przytulańcem od tyłu.
- Hej jak się miewacie?
- Dobrze. Tylko nas nie zgnieć.
- Kiedy jedziemy? - zapytałam.
- Już, chwilka. Pakuję kanapki i możemy jechać.
- Okey. Idę ubrać buty.
Rzeczywiście zostało nam mało czasu. Mamy piętnaście minut na dojazd. Samochód zostawimy na prywatnym lotnisku kawałek dalej. Kurcze powrót na ziemie ojczyste. W pewnym sensie się cieszę, że choć trochę tam pobędę, ale z drugiej wolę jednak być w Dortmundzie. Jestem pewna, że już większa część Borussen jest w drodze albo co więcej już na miejscu.
Jakieś niecałe pół godziny później byłam już na pokładzie samolotu. Całe szczęście trzy miejsca. Ja mój brat i Ali. Co prawda czwórka, ale mniejsza. Wystartowaliśmy dosyć szybko. Na miejscu będziemy o jedenastej. Co o dziwo bardzo szybko. Wyglądałam za malutkiego okienka i spoglądałam na świat z góry. Po chwili dostałam sms-a od mojego fotografa Robsona.
" Uważaj, na lotnisku czyha wiele paparazzi. To dzięki mojej sesji na Ciebie czekają. :D"
" Skąd wiedzą, że ja tam będę? "
" Masz znajomych piłkarzy,a Lewandowscy mają wesele... "
" Okey dzięki "
Wychodzi na to, że też jest w końcu w Polsce w Warszawie. To tam ukazała się sesja z moim udziałem. Już wcześniej twierdziłam, że mam ich dosyć na wszystkie lata przez ostatnie ploteczki o mnie i Mario. Chociaż teraz nie mam co się nimi przejmować. :)
Za pół godziny lądowanie. Wychodzi na to, że przespałam większość lotu. Jestem wyspana! Cały czas burczy mi w brzuchu nic nie jadłam od dobrych paru godzin! Nieprzyjemne uczucie. Na Facebooku opublikowałam status w końcu na ziemi ;D. Że mieliśmy miejsca praktycznie na samym końcu wyszliśmy ostatni. Na razie zero paparazzi.
Odebrałam swój bagaż z bagażami brata i bratowej. Ile oni tego tam wzięli?! Ja wzięłam tylko kilka praktycznych rzeczy. Teraz czekanie na wiecznie spóźniające się taksówki pod lotniskiem. W środku stolicy! W tym czasie zasięgłam do barku po sok i  udałam się w kierunku idących do taksówki narzeczeństwa. Po drodze tak jak mówił Rob byli paparazzi. Uśmiechnęłam się do nich i poszłam dalej.
Chwilę później byłam już w hotelu wynajętym przez organizatorów wesela, Lewandowskich. piękny i drogi. Nie mam co narzekać mamy zapewniony cało dobową łazienkę w każdym pokoju i bufet. Poczłapałam się z towarzyszami do recepcji i zameldowałam. Mam osobny pokój. W końcu prywatność! Na dodatek piętro wyżej. Pokój 101. Wyszukałam pokoik i wtargałam walizki do środka. Piękny, nowoczesny. Nie ma na co czekać. Wyjęłam z zapinanego woreczka sukienkę i zawiesiłam ją na wieszaku w szafie. Wzięłam szybki prysznic i nabalsamowałam ciało. Kompletnie brakowało mi pomysłu na makijaż. Zdecydowałam ściągnąć styl gwiazdy. Kim Kardashian. Związałam włosy w kitkę i je nabłyszczyłam lakierem. Lekki makijaż i gotowe. Niby wydaje się, że tot tak łatwo a tym czasem jest godzin 13! Za pół godziny muszę być pod kościołem razem razem z Goetze, którego nadal nie ma! W tym momencie rozeszło się szarpnięcie drzwi od pokoju. Wpadł zdyszany Goetze.
- Tasha! Przepraszam! Szukałem twojego pokoju i... - nie dokończył. Czyżby oniemiał widząc mnie na szpilkach, w krótkiej sukience oraz uśmiechem. Tak to właśnie to.
- Nie wiem co powiedzieć... Wyglądasz pięknie.
- Dziękuję Ty też. Czekaj. - poprawiłam mu fryzurę, którą zniszczył przez tą chwilę.
- Teraz ja Ci dziękuję. Mam coś dla Ciebie. - wyjął z kieszeni bransoletkę i założył mi na rękę. - Też mam taki znaczek to przypięcia jak Twoja ozdoba. - rozwaliło mnie to jak próbował sobie przypiąć. Zabrałam mu to z ręki i przypięłam.
- Specjalnie to zrobiłeś? - zapytałam wychodząc wraz z nim z pokoju.
- Nie, skąd. - dodał z cwaniackim uśmiechem - Samochód wypożyczyłem. Później przywiezie na miejsce nas kierowca. Teraz ja prowadzę.
- Mam się bać?
Nic nie odpowiedział. Na dworze czekało już czarne audi, do którego po chwili zawitaliśmy wraz z Marco, jak że się okazało, że jeszcze jedzie on oraz Leo. Kawałek drogi był, zostało nam dwadzieścia minut. Najdłużej było na światłach jedno było tak długie, że nagłośniłam muzykę w radiu. Patrzyłam po chwili w szybę gdy poczułam dotyk na swojej dłoni.
To moje zauroczenie złapało moją rękę po czym ja po chwili je splotłam. Spojrzeliśmy sobie w oczy tak jakby mnie zapytał czy pozwolę mu się zbliżyć. Moja odpowiedź była oczywista samą reakcją. Widziałam również w lusterku reakcję Marco i Leo. Mario najwidoczniej też, ponieważ jak tylko światło się zmieniło ruszył z kopyta, a chłopaki aż podskoczyli.
Wraz z okazaniem zaproszenia ochroniarze wpuścili nas do kościoła. W czasie rozbrzmienia muzyki w stronę ołtarza ruszyła Ania wraz z swoim ojcem w przepięknej sukni. Wzrokiem próbowałam obczaić gdzie jest mój brat, ale za dużo ludzi było obecnych podczas ceremonii. Lekko poleciały mi łzy kiedy słuchałam napisanej własnoręcznie przysięgi.
Wszyscy wyszli z kościoła po czym składaliśmy życzenia i dawaliśmy drobne upominki, ponieważ państwo Lewandowscy nie życzyli sobie drogich prezentów, a już w ogóle jakichkolwiek prezentów.
Wszyscy pojechaliśmy pod miejsce zabawy. Piękny dworek. Nawet nie wiem jak Mario złapał mnie za rękę kiedy szliśmy na salę przywitać młodą parę.
Skoro to wesele to cza si bawić! Wypiliśmy kilka kieliszków polskiej wódki. Nie mogłam patrzeć na ich minę widząc jak to próbują wypić. Na szczęście siedziałam obok Mario, Marco, Micha z Riri. Przetańczyłam przeróżne piosenki chyba z każdym z klubu. Mój boże nogi będą boleć. Już czuję ten ból
Przyszedł czas na oczepiny. Nie wiem czy to było zaplanowane, ale złapałam welon, a Mario muszkę. Jak przyszło na jeszcze nowszą parę musieliśmy zatańczyć zwariowane tańce, co więcej w workach po kartoflach. Nie chcem sobie wyobrażać jak komicznie musiało to wyglądać. Przyszedł też czas na pocałunek. Byłam już po kilku głębszych więc nie miałam skrupułów. Zrobiłam to, a on odwzajemnił. To nie była tylko zabawa to było coś więcej. Czy to oznacza, że łączy nas więcej niż przyjaźń?



_________________________________________________
Po dłuższym braku weny jakoś dałam radę ;D. Mam nadzieję, że się podoba jak myślicie co będzie dalej.
Kompletnie nie wiem jak się podpisać pod tym postem więc liczę na was c:

piątek, 17 października 2014

Rozdział 26


- No to jutro będziemy na pierwszych stronach gazet. - westchnęłam
- Mówisz?
- Nom
- To może im pomożemy?
- Słucham? Co mas na myśli?
- Odwróć się - powiedział
- Po co?!
- No proszę zaufaj mi.
Niestety nie mogę okazać mu braku zaufania, ponieważ tak nie jest. Bardzo powoli odwróciłam się tyłem względem Mario i zamknęłam oczy. Słyszałam, że odszedł kilka kroków dalej po czym już zapadła cisza. Nie wiem co wykombinował jak na niego raczej, że coś szalonego.
- Już możesz się odwrócić i otworzyć oczy. - jak nakazał tak zrobiłam
- I co?
- To! - powiedział obsypując mnie trawą! Trawą, dlaczego? Wkurzyłam się totalnie.
- Mario łajzo chodź tutaj! - goniłam go jak głupia
- Ja łajza? O nie, nie, nie! Tak tego nie zostawię.
Po czym to on zaczął gonić mnie. Jak można mieć tyle siły po " męczącej " imprezie i tonie alkoholu. Jeżeli każdy sportowiec tak ma to ja się z chęciom do nich dołączę.
Kondycje mam znakomitą, ale nie da się ukryć, że nie daje już rady. Na szczęście od razu wbiegłam do centrum. Po czym Mario za mną. Wpadł na mnie? W sumie można rzec, że bardziej mnie dorwał.
- I co dalej jestem łajzą?
- Nie Goetze nie jesteś.
- Naprawdę mam na imię Goetze i nie jestem łajzą? - mówił łaskocząc mnie. Ludzie się patrzyli jak na idiotów.
- Ni...Nie nie jesteś. - mówiłam pomiędzy napadami śmiechu.
- A jaki jestem?
- Drogi Mario jesteś super.
- Super?
- A co byś chciał? - pytałam mnie w końcu puścił
-Yyy - za chrząknął. - Mario jesteś najlepszy, zabawny, uroczy, kochany, a  że przystojny to już nie wspomnę.
- Hahahahaha. I że to miałam być ja?
- Tak.
- Dobra chodźmy na te zakupy.
Przemierzaliśmy każdy sklep po kolei. Zaczynając od sklepu z rajstopami kończąc na sklepie z biżuterią. Niby sklepów tysiące, ale i tak nie mogę nic dla siebie znaleźć. Nic totalnie. Albo kolor nie taki. Albo za mała! Masakra.
Zrobiliśmy sobie, krótką przerwę na kawę w najbliższej kawiarni. Ludzi co dziwna mało jest w sklepie. Nie wiem w czym ja pójdę na ślub Ani. Najpewniej w Jeansach i zwykłej bluzeczce u szpilkach. Ugh!
- Co tak myślisz? - Wyrwał mnie z rozmyśleń
- W czym ja pójdę na ślub?
- Wiesz w białej sukni i z mężem u boku. - dodał śmiejąc się
- Nie o to mi chodzi! - Dostał kuksańca w bok
- Ałł! Ten Twój przyszły mąż będzie miał ciężko.
- Wiem...
- Mniejsza mamy jeszcze parę sklepów i...
- I nic więcej teraz wracamy do domu. Zostały tylko drogie sklepy.
- Co to za problem? - zapytał ze zdziwieniem
- Nie wydaję tysiące na sukienkę, którą założę tylko jeden jedyny raz.
- Idziemy! Raz raz! - dodał wstając i pociągając mnie za rękę.
Ostatni sklep, który został to ten najdroższy. Że sama bałam się łapać za cokolwiek Mario pokazywał mi każdą zdejmując z wieszaka. Wszystkie od razu poszły z powrotem na miejsce po zobaczeniu ceny.
Szczerze już wątpiłam, że znajdę coś pasującego na mnie i co będzie tanie. Gdyby nie mój towarzysz pewnie poszła bym za wesele uprana jak na co dzień. Przyniósł mi krótką czerwoną sukienkę, co prawda nie była za droga. Pasowała mi idealnie nawet on tak stwierdził. Z resztą to facet. Oni się ślinią nawet jak zobaczą kawałek kobiecych pleców. Krótka fakt, ale pięknie wyeksponuje nogi.
- Dobra to co koniec na dzisiaj? - zapytałam
- Nie
- Nie??
- Nie. - powtórzył
- Dlaczego?
- Co ty na to byś dzisiaj poszła ze mną na randkę?
- Randkę? - zapytałam wyłupiając oczy. No bo ja taka zwykła dziewczyna. A taki światowy piłkarz jak Mario Goetze zapraszam mnie na randkę? Ludzie co się dzieje na tym świecie? Jak ja mam to odebrać? Jako informacje: Hej podobasz mi się idziemy na randkę? Czy może Ej nudzi mi się, Spotkamy się dzisiaj? Jeszcze raz jak ja mam się teraz zachować? Odmówię mu to będzie, że jestem niemiła lub go nie lubię. A nie jest prawdą wręcz przeciwnie. Z drugiej strony jak się zgodzę to będę dawała mu jakieś nadzieję. I tak źle i tak nie dobrze. Co robić? Co robić?
- Okey. - dodałam wypuszczając powietrze po chwili umysłowego przymulenia. - Gdzie?
- Może u mnie? Przyjadę po Ciebie o dziewiętnastej?
- Jasne. Powinnam mieć wtedy czas.
- To teraz Cię odwiozę.
Zapakowałam swoje zakupy na tylne siedzenie. Po drodze jeszcze zakupiłam sobie w spożywczaku słodycze. Żelki, czekolady i inne grzeszki. Po niecałej godzinie z powrotem byłam w domu. Tym razem moje " rodzeństwo " było w domu. Znaczy w każdym razie ALi była, mojego brata nie było śladu.
- Hej kochana. Czemu siedzisz sama i oglądasz te patologie?
- Nie wiem. Tak jakoś dodała z westchnieniem. - opuściłam ją na chwilę kierując się do kuchni to kubek gorącej czekolady.
Zrobioną rozkosz wlałam do kubków i podałam jeden Albercie. Wraz z nią usiadłam pod kocem na kanapie i zajęliśmy się piciem czekolady.
- Dzięki. Ale nie powinnam tego pić. - dodała " upijając " łyk.
- Czemu? Źle się jeszcze czujesz? - zapanowała niezręczna cisza.
- J...J...
- Co jiii?
- Jestem w ciąży.
Prawie dosłownie kubek wyleciał mi z rąk. Postawiłam go ostrożnie na stoliczku i wpatrywałam się w blondynę interpretując jeszcze raz jej słowa.
- Będę ciocią! - zaczęłam skakać ze szczęścia - Który tydzień?
- Drugi.
- A Julio wie?
- Jestem! - usłyszałam głos brata i trzaskających drzwi, który jakby na zawołanie wbiegł do pokoju.
- Coś mnie ominęło? - dodał po chwili. Ali pokręciła przecząco głową co oznaczało, że nie i nie mam o tym wspominać.
- Nic, nic braciszku - udałam się w stronę schodów klepiąc go po ramieniu.- Wieczorem wychodzę jakby co.
Mój Boże! Będę ciocią! Jak się cieszę! Takie małe stópki dreptające po domu i płaczy ze szczęścia czy śmiechu. Ale będzie minus. Muszę się wyprowadzić. Od przyszłego weekendu będę oglądać się za mieszkaniem. Może najpierw za dobrze płatną pracą? Boże przecież dzisiaj miałam dać CV Robertowi!  Ja to mam pamięć. Mniejsza o to! Teraz radość mnie nie opuści.

* Ten sam dzień 18:40 *
Jeszcze dwadzieścia minut do mojej randki. Staram się uwierzyć, ale nie mogę. Nie wiem w ogóle jak się ubrać. Na luzie czy ładnie jak dziewczyna. Postawiłam na to drugie. Gotowa zeszłam po schodach. Stwierdziłam, że poczekam na dole.
- Wychodzę! - krzyknęłam słysząc podjeżdżający samochód.
- Czyżby randka z Mario? - dodał mój brat
- Skąd wiesz?
- Cały skład o tym mówi.
- Nie no zabiję go, zabiję.
- Dobra leć, leć!
- Pa!
Chłopak wyszedł przed samochód opierając się o klapę z przodu. Zanim zdążył coś powiedzieć ja:
- Zanim zaczniesz coś mówić. Od razu poinformuję. - dodałam - Nie wiedziałam jak się ubrać więc przepraszam jeśli coś jest nie tak.
- Właśnie, że pięknie wyglądasz. - powiedział całując mnie na przywitanie w policzek. - Hej - bardzo dziwnię się poczułam, ale staram się to ukryć. Może nie zauważy
- Hej. Dziękuję. To jak do Ciebie?
- Zanim do mnie zabiorę Cię w jedno magiczne miejsce.
- A dokładniej?
Nic już nie odpowiedział. Po prostu wsiadłam do samochodu i zapięłam pas.
Po jakiś piętnastu minutach byliśmy według mnie na totalnym zadupiu. Ale to co zobaczyłam od razu zmieniło moje zdanie. Jeziorko z pięknym zachodem słońca. Jak w jakimś filmie nastrój romantyczny.
- Jak tu pięknie. - powiedziałam nie odrywając wzroku od pięknego widoku.
- Wiedziałem, że Ci się tu spodoba.
Siedzieliśmy tak jakąś godzinkę wpatrując się w zachodzące słońce oraz rozmawiając. Czułam się tak inaczej. Taka wolna, porozmawiać mogę z Mario o wszystkim nawet jeżeli on czegoś nie rozumie. Poczynając ile wynosi liczba " Pi " aż do marki najlepszego samochodu. Po prostu jest cudownie. Nawet mi co się rzadko zdarza udzielił się romantyczny nastrój.
Zebraliśmy się już do jego domu. Wchodząc wyczułam piękny zapach jakiś świec czy kadzidełek. Ale przecież on był cały czas ze mną więc na pewno on ich nie zapalał. Mniejsza o to.
Pięknie udekorowany stół z przepysznym spaghetti odwracał uwagę od reszty minusowych szczegółów.
Po kolacji jak większość ludzi oglądaliśmy film. Padło na mój ulubiony " Trzy metry nad Niebem ". Oglądałam go z kilka tysięcy razy, ale z kimś to co innego. W ogóle inne odczucia.
Wybijała północ. Pora się zbierać jeśli nie chcę mieć kłopotów.
 - Już późno. Będę się zbierać.
- Nie zostaniesz? - zapytał swoim miłym i troskliwym głosem
- Może następnym razem.
- Odwiozę Cię.
- Dziękuję.
Podróż do mojego domu upłynęła w spokojnej atmosferze. Spokojnej? Można rzec, że w ciszy, grobowej ciszy. Została bym, ale wiem jaki Julio potrafi być czepliwy małego minutowego spóźnienia, a co dopiero jak wracam po północy.
Gdy zajechaliśmy pod dom chłopak szybko wyskoczył z samochodu aby otworzyć mi drzwi. Podałam mu rękę i pomógł mi wstać. Oparłam się na chwilę o samochód.
- Więc dziękuję za wspólną kolację. - dodał uśmiechając się.
- Ja też dziękuję. Bardzo miło spędziłam ten wieczór i chętnie to powtórzę.
- To dobranoc.
Zapadła niezręczna cisza. Ale zastąpiliśmy nią patrzeniem w oczy. Zastąpiło to słowa. Tak po prostu jak jakiś impuls. Chyba, że impulsem trudno nazwać moment w którym nieznacznie się do mnie przybliżył. Wiedziałam co się zaraz stanie. Bardzo dobrze wiedziałam i tym razem się przed tym nie broniłam. Co więcej odwzajemniłam to.
To było coś innego niż wcześniej.
Nasze twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. Czułam jego oddech na swojej skórze. Czułam zapach jego perfum. Zapach przy którym nie umiałam się skupić i myśleć. W tym momencie poczułam ciepło jego warg i miękkość. Pocałunki były oddawane z zupełną troską, delikatnością i miłością. Tak właśnie miłością.
On jednak mnie nie puścił. Przytuliłam się do niego i położyłam głowę na jego ramieniu. Gładził mnie po włosach jedną ręką, drugom cały czas mnie trzymał, jak gdyby bał się, że ucieknę. Ale nie zamierzałam tego zrobić. Miałam dość powstrzymywania się .Chciałam żyć chwilą i nie martwić się o konsekwencje. Chciałam być z nim tu i teraz. Chciałam go czuć, jego dotyk, jego oddech Teraz jestem w stu procentach pewna, że to jego części mi brakowało. Już nie ukryję faktu, że po prostu się zakochałam...

____________________________________________

Hahahahaah zaskoczyłam???? Mam nadzieję. Kto się tego spodziewałby?
Interesuje mnie co wy uważacie na temat dzisiejszych doznań podczas czytania?
Jakie macie odczucia?


.

piątek, 10 października 2014

Rozdział 25

- Przyjaciele?
- Przyjaciele. - uścisnęliśmy dłonie.
- Więc
- Więc...
- Wybierasz się na wesele Lewego?- zapytał
- Wiesz... szczerze jakoś nie mam ochoty, ale przyjaźnię się z Anią i Robem więc idę.- dodałam zx westchnieniem
- Sama?
- Yhym
- To chodź ze mną - uśmiechnął się - jak się nudzić to razem. - zamilkłam
- Albo na odwrót - dodał po chwili
- Mam traktować to jako zaproszenie?
- Tak.
- Okey.
- Dobra ja się zmywam do chłopaków. - dodał wstając
- Impreza?
- Wieczór Lewego.
- Melanż?
- Jeszcze pytasz? Do zoba pojutrze. Przygotuj się na zabawę.
- Pa!
O matko. Zapomniałam, że pojutrze mamy wesele Lewandowskich, a na dodatek pojutrze miałam zaczynać pracę. Nie wiem co wybrać przyjęcie i dobrą zabawę czy pierwszy dzień do zaprezentowania się w pracy. Trzeba będzie się dogadać z Kate. Mam nadzieję, że zrozumie.
Ta cisza, która panuje w domu jest przytłaczająca. jedyny dźwięk, który można dosłyszeć to szum wiatru oraz ptaki i wodę. Było potwornie gorąco za początku dnia lecz później było strasznie zimno.
Leżałam na kanapie w salonie i wbiłam wzrok w wodę za oknem.
Rozproszył mnie dzwoniący telefon. Zawsze odbieram telefon dopiero po kilku sekundach aby wsłuchać dzwonka. Często później za to mi się obrywało. Dzwoniła Anna.
- Hej Aniu. -
- Cześć kochana.
- Coś się stało, że dzwonisz?
- Od razu, że coś się stało. Mam pytanie.
- Hymm...
- Robisz coś wieczorem? - dodała
- Nie. Czemu pytasz?
- Robię wieczór panieński może wpadniesz?
- Jasne o której?
- Dwudziestej. Pasuje Ci?
- Tak. Będę punktualnie.
- Okej. Pa
- Pa!
Zapowiada się ciekawy wieczór.
Lekko będąc głodna skierowałam się do kuchni. Nie mam pojęcia co zjeść(!). Ze składników mogłam jedynie przygotować omleta oraz jakiś koktajl z owoców. Mam ochotę na porzeczkowy mój ulubiony. Wszystkie składniki przygotowywałam dosyć starannie, kiedy ktoś
wszedł do domu. Była to para naszych narzeczonych.
Isco skierował jak mniewam swoje kroki do łazienki biorąc dłuuuuuugą kąpiel. Dziwne zawsze tak robi kiedy ma doła. Po chwili dołączyła do mnie Ali.
- Hej. Co robisz?
- Omleta i koktajl, ale zrobiłam trochę za dużo. Zjesz ze mną?
- Jasne. A z czego omlet?
- No większości z jajek, sól, pieprz i woda.
- A nie dzięki zrezygnuję z omleta, ale koktajl z chęcią.- mówiła wymuszając uśmiech.
- Co się dzieje? - zapytałam, ponieważ wiedziałam, że zjada wszystko.
- Nic. A co ma się dziać?
- Widzę przecież. Mów - groziłam jej szpachelką, którą używałam do przewracania potrawy.
- Bo byłam dzisiaj u lekarza z Twoim bratem i ...
- I co?
- Od kilku dni mam mdłości i spóźnia mi się okres?
- Jesteś w ciąży? - spytałam z radością
- Nie no co Ty. Tez tak myślałam, ale lekarz stwierdził, że do zaawansowana grypa żołądkowa.
- Szkoda. Myślałam, że będę ciocią.
- Jeszcze będziesz. Muszę siedzieć jeszcze jutro w domu i przyjmować leki cztery razy w ciągu dnia.
- Będziesz na weselu?
- Jasne.
- To dobrze jak suknia?
- Gotowa.
- Okej. Proszę wypij- podałam jej szklankę z koktajlem. - Na zdrowie.
- Dzięki. - dodała i poszła do pokoju.
Nawet nie wiem kiedy minęło już tyle czasu. Została mi jeszcze godzina do wyjścia. Wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w jakieś wygodne ciuchy w końcu będziemy dzisiaj szaleć. Jeszcze chwile przed wyjściem poprawiłam swój wygląd i przeszłam się do sklepu po jakieś procenty. Kupiłam jakiegoś dobrego szampana i zawitałam na posesję Riri, ponieważ tam miała się odbyć impreza.
Od razu została mile przywitana i obdarowana jakimś szalem z piórkami i kieliszkiem szampana.
Wybijała już druga w nocy, a my wszystkie dziewczyny m.in. Ani, Cathy, Riri, Lisa, Ewa, Agata, Tugba, Sila, Jenny itd. plotkowałyśmy o wszystkim. Nie dało się ukryć, że każda z nas była już nietrzeźwa. Na szczęście Riri zorganizowała nam nocleg. Niektóre z nich wracały pieszo do domów. Nie wiadomo czy w ogóle dojdą.
Być tak szczęśliwym jak Ania. życie przynosi jej tylko sukcesy, pasję i rodzinę. Zazdroszczę jej tej całej cholernej miłości, uczucia i motywacji. Jakby każda z nas miała takie życie na pewno byłoby  o wiele lepiej. Już nie chodzi nawet o to, że jest bogata. Ona zasłużyła na to po latach ciężkiej pracy.


* Next Day *
Obudziło mnie krzątanie dziewczyn po domu i... no właśnie cholerny ból głowy! Ja się pytam dlaczego za każdym kieliszkiem więcej wypitch procentów ból głowy o level skacze.
Łapiąc się za głową wstałam z kanapy w salonie. Ja i tak zajęłam wygodą miejscówkę patrząc na inne dziewczyny. Cathy spała przy stole podpierając głowę ręką, a Lisa na puchatym dywanie. Nogi poprowadziły minie do kuchni gdzie urzędowała Ania. Przyrządzała nam jakieś śniadanko i tonę wody wraz z tabletkami i sokiem ze świeżych owoców.
- Kac morderca? - Spytała dosyć głośno przez działającą maszynę do soków.
- Nie krzycz. Proszę.
- Przepraszam. Riri się przebiera więc zajęłam się jedzeniem. Siadaj do stołu zaraz podam lekarstwa.
- Okej. Obudzę resztę.
Dziewczyny spały jak zabite. Niektóre wstały od razu kiedy im przekazałam, że już pora śniadania. Lecz dwa leniuchy czyli Ewa i Agata spały tak, że ni jak szło ich obudzić. Potrząsałam jedną, a ta tylko poruszała się i przewróciła na drugi bok. Szybkim krokiem powędrowałam do łazienki po wodę, którą wlałam do szklanki i chlusnęłam im obydwom w twarz.
- Tasha. Jezu, zimna!
- Bez tego Jezu. Wstawaj śniadanie jest.
- Idziemu już, idziemy.
Zasiadłam do stołu. Riri doniosła jakieś krzesła i zasiadłyśmy wszystkie obok siebie życząc smacznego. Ani przygotowała nam jakąś miksturkę na kaca. Wyglądem i smakiem odstraszała. Żadna z nas nie chciała tego spróbować. Więc szłyśmy kolejką zaczynając od twórcy tego oto ohydztwa. Kiedy przyszła moja kolej myślałam, że zwymiotuję.
Powoli zbierałam się do domu. Wraz ze mną szły Riri i Cathy. Obie ledwo co trzymały się na nogach. Ja jestem Polką więc mam łeb do picia.
Kilka minut później zawitałam do domu. Pierwsze co to wzięłam zimny prysznic. To jedyna rzec, która mnie otrząsa ze wszystkiego. Dzwoni telefon
- Tak?
- Tasha! Masz jakieś plany na dzisiaj? - Mario
- W zasadzie... idę wybrać sukienkę na wesele.
- A no to zaraz będę i pojedziemy razem. Hej.
No nie ma to jak szybka rozmowa bez zapytania mnie o zdanie.
Niecałe pół godziny później siedziałam już w samochodzie chłopaka. Nie mogliśmy przestać się śmiać opowiadają sobie na wzajem historie z obu wieczorów. Ponoć Lewy ( ten geniusz xd ) pomylił domy swój z sąsiedzkim. A że grali w butelkę ( kolejkową xd ) musiał ucałować pierwszą napotkaną kobietę w policzek przedstawić się i uciec. Miał pecha, ponieważ trafił na jakąś napaloną fankę, która goniła go przez jakiś czas.
Bez powodu podczas drogi zaczęliśmy śpiewać piosenkę ze smerfów. Wychodząc jak małe dzieci złapaliśmy się za ręce i skakaliśmy w rytm piosenki. Przechodnie patrzyli się na nas jak na idiotów. A szczególnie paparazzi.
- No to jutro będziemy na pierwszych stronach gazet. - westchnęłam
- Mówisz?
- Nom
- To może im pomożemy?
- Słucham? Co mas na myśli?

____________________________________________
Co się wydarzy? Pozostawiam wam to do wymysłów. Tym czasem czekam na jutrzejszy mecz na żywo *.* jaram się!
Jak się podoba? Niedługo wydarzy się coś ciekawego czego mało kto z was się spodziewa. :D