piątek, 27 czerwca 2014

Rozdział 10


                       Cathy obudziła mnie o trzeciej dwadzieścia. Gdyby nie ona jeszcze znajdowałabym się w krainie snów. Półprzytomna weszłam do łazienki, ubrałam się i zjadłam lekkie jedzonko. Kobieta pośpieszała mnie. W końcu zapięłam pas w samochodzie i odwiozła mnie na lotnisko. Pożegnałam się z nią, ze świadomością, że niedługo i tak się spotkamy. Włożyłam walizki na taśmę i zajęłam swoje miejsce w samolocie. Samolot szybko wystartował i unieśliśmy się w powietrze. Zdrzemnęłam się. Przyśnił mi się okropny koszmar. Wpadłam do wulkanu i dopadły mnie ogromne ptaszniki. Fuuu... pająki. Co prawda nie boję się ich, ale są ohydne.
                 Co jak co, ale szybko znajdowałam się na miejscu. Z mojej nieprzytomności opuściłam samolot ostatnia. Wolnym krokiem szłam po odbiór walizek. Zamówiłam coś jeszcze w barze ze zdrową żywnością. Nie chciałam się krzątać o tej porze w kuchni. Podali mi pojemniczek z jedzeniem i udałam się przed wyjście z lotniska. Czekał już na mnie Julio. Powitałam go i wpadłam do samochodu, po czym zasnęłam w aucie.
                 W oczy wbijały się promienie słoneczne. Otworzyłam je i rozglądałam się wokół. Byłam w pokoju gościnnym w domu brata. Musiał mnie przenieść z samochodu do łóżka. Mam wystarczająco twardy sen. Zeszłam w tych samych ciuchach na śniadanie. W każdym razie tak mi się wydawało. Chociaż znając mnie byłaby już czternasta. W kuchni był tylko mój braciak. Ucałował mnie w czoło. Podał mi kanapki, płatki gryczane i wodę z cytryną. Patrzyłam się bez sensu na jedzenie. Jadłam powoli jak żółw, co w moim przypadku było bardzo dziwne. Alberta najwidoczniej wyszła na miasto w poszukiwaniu materiałów na projekty. Pewnie jakieś próbki do sukni Ani. Spojrzałam na zegarek 8:35. Spałam tak krótko i jakoś ogarniam. Co ja chrzanię. Nic nie ogarniam.
                   Pozostawało jeszcze kilka dni do przeprowadzki. Żałuję? Nie. Bardziej obawiam się tej napiętej atmosfery. Ja nieśmiała dziewczyna zrobiłam coś takiego. Bez najmniejszego namysłu. I na dodatek zołza ze stadionu! Moim zadaniem będzie się przystosować. Na szczęście nie przeprowadzam się do nich na zawsze. Jeszcze mam zamiar wrócić do rodzinnego miasta. Wyładować emocje. To jedyna rzecz, którą teraz potrzebuję. Po raz drugi odwiedzę tutejszą siłownię. Isco ma zamiar wybrać się na zakupy. Bóg najmądrzejszemu. Gdyby nie ja i moje zapiski na karteczce to zapomniał by połowy. Jedynym jego ratunkiem byłaby ogarnięta narzeczona. Nie miałam zamiaru spotkania z prysznicem. Założyłam jakieś fatałaszki i udałam się na wskazane miejsce. Siłownia tania nie jest. Nie wiem czy jeszcze potrafię karate albo boks. Tak. Kilka lat temu jeszcze trenowałam. Pierwsze miejsca, wyróżnienia i nagrody. Nie doceniałam wtedy jeszcze wartości sportu. Grałam tylko dla rodziny, aby mieli się czym chwalić i dla nagród. Salka z workiem treningowym była wolna. Wyszykowałam się szybko. Po co marnować emocje na innych. Wyładuj je na sporcie.
                     Spędziłam całe dwie godziny. Poznałam kilku ciekawych ludzi, od których się wiele dowiedziałam. Emocje opadły tak jak i siły. Padłam na mate plackiem. Tamtejszy trener myślał, że zasłabłam. Przyniósł mi troszeczkę wody.
- Nie tak agresywnie następnym razem. Zrobisz sobie krzywdę.
- Wolę sobie niż komuś. Dobrze, że macie tu dużo miejsca - odpowiedziałam biorąc łyk wody.
- Mężczyzna? Czasami zachowujemy się jak totalni egoiści.
- Nie, nie. Nie znam się. To raczej z mojej winy. Jestem zła sama na siebie przez swoje czyny. Czasami żałuje się czynów, co nie? - kiwnął twierdząco głową - No właśnie. Kilkanaście godzin i już byłam inna. Wszystko przez niego. Jest za fajny na kogoś takiego jak ja. Jestem zwykłą dziewczyną.
- Raczej nie. Potrafisz zrobić krzywdę. A mało która tak potrafi. - zaśmiał się.- Ale powiem Ci jedno. Czynów nie będziesz żałować wtedy gdy zauważysz swoja wartość. A teraz znikaj. Nie chcemy mieć zgonu na sali.
- Dziękuję. Znikam już.
                 Co teraz czuję? Spokój i opanowanie. Relaks. Taki lekki. Prysznic i woda to jedyne o czym teraz marzyłam. Zajęłam jedną z kabin i zimna woda. Pobudka gwarantowana. W ogóle czemu ja cały czas jestem w jednym miejscu. Czyli konkretnie załamka. Z życia trzeba korzystać. Podeszłam do lusterka. Moja twarz okazywała wszystkie ukazujące się we mnie uczucia. Już wychodziłam kiedy ktoś zawołał: Borussia! Ja jak to fanka odwróciłam się natychmiastowo.
- Zapomniałaś bluzy gapo. - Trener podał mi bluzę.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się i wyszłam. Zmęczenie dopadało tak szybko, że droga zajęła mi godzinę. Oczywiście licząc krótki postój w parku.
                Jak na moje szczęście przystało, nikogo nie było. Sięgnęłam do doniczki i wyjęłam klucze. Na stoliczku znalazłam karteczkę z informacją.

"Hej. Musiałem jeszcze jechać po kilka rzeczy i kolegów ;). Ali wróci troszeczkę później. Rób co chcesz. "                                                                                                        Isco :*

                    Robić co chcę. Kusząca propozycja. Taras, leżak, muzyka i książka. Igrzyska śmierci. Ukochana książka. Opowiada o śmierci i miłości. Zafascynowała fabuła jak jakaś choroba namolna. Patrzyłam na biedne więdnące roślinki, które stoją w cieniu. Wzięłam wodę i przestawiłam je na słońce. Mama mi zawsze powiadała, że mam rękę do kwiatów. Po skończnej robocie wróciłam do wcześniejszego zajęcia. W mieszkaniu rozbrzmiał dzwonek telefonu.
- Kto śmie przerywać mi chill out?
- Hej Tasha. Tu Rozalinda. Dawno do Ciebie nie dzwoniłam. Nie mogę się doczekać kiedy będziemy razem pracować. I spotykać oczywiście!
- Siemanko! Kobieto, miło Cię znów słyszeć. Jeszcze kilka dni i od razu się spotkamy gwarantuję Ci to. Co tam słychać?
- Bardzo dobrze. Nie to co kiedyś. Teraz cieszę się życiem. Pracuję w tej siłowni i niedawno miałam sesje w Vogue. Wyszła bardzo dobrze. Z resztą twoja też wyszłaś nieziemsko. Widziałam zdjęcia. Robi przesłał.
- A no widzisz. A ja jeszcze nie miałam okazji ich obejrzeć na żywo. Wiesz może jak mu poszło?
- Bardzo dobrze. Zaproponowali mu jakąś tam pracę w Walii na okres próbny.
- Menda no. Do mnie się nie odezwał! - zaśmiałam się
- Mówił, że pogada z tobą jak się spotkacie bo przecież na zawsze tam nie zostajesz. Będziesz mogła mu opowiadać wszystko...
- No właśnie wszystko - odpowiedziałam smutkiem
- Coś się stało? - zapytała wyraźnie zaniepokojona.
- A tam mało ważne. Poza kartką.
- A to się nie martwię. Dostałaś zaproszenie od Honoraty na ślub?
- Nie, a dlaczego pytasz? - Honorata to moja kuzynka. Niedługo właśnie miała być przy ślubnym kobiercu. Za pierwszym razem ślub im nie wyszedł. Honi była wtedy w ciąży i urodziła wcześniaka w siódmym miesiącu. I to akurat w dzień ślubu. Dziecko było zdrowe i piękne. Teraz rządzi w jej domu.
- Bo mówiła mi że ty też będziesz. Wysłała zaproszenie do Kwidzyna.
- A no to pewnie tam leży.
- Ok właśnie skończyła mi się przerwa. Wracam do pracy Pa. - Rzuciła na odchodne i rozłączyła się.
                    I znów powtarzam wcześniejszą czynność. Zostało tylko siedem stron do końca pierwszego tomu. Gorąco dzisiaj jak nie wiem. Kilka dni temu chlapa, a teraz słoneczko. Nikt nie zrozumie matki natury. Znów ktoś dzwonił. Tym razem do drzwi. Czemu mnie to nie dziwi? Żądam tylko chwili spokoju! Nie specjalnie szło mi się otworzyć, tym bardziej, że ja tu nikogo nie znam. Ten ktoś uporczywie dzwonił. Bosz! Znów coś. Podeszłam do drzwi i otworzyłam.
- Dzień dobry. Zastałam Ali. - mówiła troszeczkę starsza kobieta z dzieckiem na rękach.
- Witam. Ali nie ma. A pomóc w czymś?
- Nie, nie. Po prostu Alberta zawsze pomagała mi z dzieckiem jak musiałam gdzieś pilnie wyjść. - oznajmiła
- To ja się mogę maluszkiem zająć..
- A kim pani jest?
- Przepraszam. Nie przedstawiłam się. Tasha, siostra Julio.
- Aaaaa... przecież wspominał, że przyjedziesz. Mogę liczyć na twoją pomoc?
- Oczywiście. - Wzięłam dzieciątko z rąk.
- Ma dopiero roczek, ale zasuwa jak Bolt. Ma na imię Kevin. Jadł pół godziny temu. Jeszcze nie potrafi mówić, więc... - przydatne informacje nie ma co.
- Dobrze, dobrze proszę już iść. Zajmę się małym - posłałam jej uśmiech.
- Syn odbierze małego. Do zobaczenia - i opuściła dom.
- Proszę maluszku. Teraz możesz się wybiegać w domu. - postawiłam go na podłodze. - Hej, hej, ale nie tam! - pobiegł do pokoju narzeczonych. Otworzył sobie szafę i wyjął zabawki. A to mała spryciula. Wszystko wie.
                         Wzięłam je do pokoju i rozrzuciłam chłopczykowi. Sama zajęłam się oglądaniem telewizji. Niestety po pół godzinie zabawki mu się znudziły. Wzięłam wózek, który kobieta postawiła przed domem i włożyłam dziecko. Sama szybko poszłam się ubrać. W lustrze pięknie się ukazywały ciuchy. Wzięłam klucze i zamknęłam dom. Pchałam wóżek w stronę parku. Dziecko usnęło. Ja miałam chwilkę na odetchnięcie. Włączyłam facebooka. Miliony wiadomości i postów. Nie obyło się bez komentarzy pod zdjęciem z SIP typu: Wow; Szczęściara; Też tak chciałbym itd. Bawiące się dzieci na placu ogląda się z przyjemnością. Oni jeszcze nie wiedzą co ich w przyszłości czeka. Poczułam jak muj telefon wariuje. Mats.
- Hej Hummi. Co tam?
- Wszystko w porządku. Teraz mam trening. Ostatnio i tak się opuściłem. Dostałem opr za lenistwo. A co u Ciebie?
-Wszystko ok.
- Na pewno? - Jasne.
- Powiedzmy, że wierzę. - on nie umie kłamać. Zdecydowanie. - Bo ten, jest sprawa. Ktoś chce z Tobą pogadać. - Łatwo się domyślić kto to.
- Nie. Przepraszam nie mam ochoty na rozmowę. Z resztą dziecko się mi obudziło. Na razie. - skwitowałam i się rozłączyłam. Uwielbiam już tego dzieciaka. Pomógł mi w tej sytuacji.
- Ale, czekaj... Tasha! Proszę poroz...- i nie skończył.
- Hej maluszku. W końcu się obudziłeś. Proszę idź się pobaw z dziećmi.- wypuściłam go z wózka.
                  Kevin ciągnął mnie za rękę abym szła z nim. Jak mus to mus. Uwielbiam dzieci. Czasami mniej a czasami bardziej. Pobudowaliśmy zamki, babki i dziwne coś. Później ślizgawka i huśtawka. Po tej całej zabawie poczułam głód. Co prawda nie chciałam psuć zabawy maluchowi, ale on chyba też zgłodniał. Na dodatek sytuacja mnie stresuje. Mam wrażenie jakby ktoś mnie obserwował. Dla bezpieczeństwa wróciłam z nim do domu. Po drodze zahaczyłam o sklep. Kupiłam jakieś jedzonko dla chłopca i kilka gazet.
                    Dziwne, tyle czasu i ani Isco, ani projektantki jeszcze nie było. Mały pobiegł do swojego świata. Mi pozostawało zająć się sobą. Poczytam troszkę gazet o modzie, sporcie. Kupiłam kilka brukowców. Tematy o przyszłych transferach oraz zwolnieniach. Jeden z artykułów przykuł moja uwagę. Nagłówek:


"Mario Gotze ukrywa dziewczynę?"

Do niedawna reprezentant Niemiec i Borussi Dortmund widywany był samotnie lub w towarzystwie kolegów. Dziś już się nie ukrywa. Paparazzi uchwycili moment czułości tych dwojga. [...] Jak na razie nie wiadomo kim jest owa dziewczyna. [...]Miejmy nadzieje, że para sama się przedstawi światu.                    
                                                    Tym czasem życzymy szczęścia.


                           Pierwsze co mi przyszło na myśl to, że tym spotkaniem zniszczyłam mu związek. Wpatrywałam się w ilustracje jeszcze jakiś czas... Zaraz, chwila. Przecież to moja osoba znajdowała się na zdjęciu! Wtedy jak biegłam dać kanapki Hummelsowi. Gówniani paparazzi. Teraz już na pewno nie chcą mnie widzieć w Dortmundzie. Ale jeżeli on naprawdę ma kogoś. Zachowałam się jak idiotka. Nie wiedząc czy jest zajęty. Może on zauważył ten artykuł i chciał o tym pogadać? Ohhh...dosyć. Na jeszcze lepsze poprawienie humoru ktoś dzwonił dzwonkiem. Pobiegłam, otworzyłam i o jak się zdziwiłam...
                   Stał tam przeuroczy chłopaczyna. Zadbany. Na oko po dwudziestce. Hmmm... tylko kim on jest. Piękne blond włosy i te tęczówki. Same zapraszają. Patrzyliśmy na siebie przez kilka sekund. Moja podświadomość mówiła, że mam się odezwać.
- Cześć. Ymmm... ja po brata miałem go odebrać. - posłał miły uśmiech
Odwzajemniłam tym samym.
- A skąd ja mogę mieć pewność, że to twój brat. A może chcesz go porwać, czy coś. - raczej nie przestraszyłam go tą wypowiedzią. Lecz moje słowa były tylko podmuchem. Maluch zaraz sam wskoczył mu na ręce.
- Hej braciszku. Jak? Wracamy do domu? Pożegnaj się z panią i idziemy.
- Hej maluchu. Trzymaj się.
- Dzięki za opiekę. Mam nadzieję, że jeszcze będzie czas na rekompensatę. - posłał mi oczko. - Pa.
- Sorka, ale nie mam dzieci. Do zobaczenia
W tym momencie z samochodu wyszedł Isco z toną zakupów.
- Gdzieś ty był? Na Syberii?
- Miałem trochę spraw do załatwienia. Jedzenie też samo się nie kupi.
- Ok. Daj mi zakupy i idź się zrelaksować. Dziś zajmowałam się Kevinem. Bardzo fajny chłopczyk.
No i teraz wpadła do domu przyszła Vidal.
- Hej wszystkim! Przepraszam, ale trochę czasu mi zajęło szukanie materiałów. Ufff... koniec na dziś. Aaa! Dziękuję Maz za opiekę. Chyba nie zepsułam Ci planów?
- Jasne, że nie. Bynajmniej nie nudziło mi się. - posłałam jej widok szeregu białych ząbków.
             W domu zapanowała cisza. Oboje poszli się kąpać. Dziś nie zaznam już spokoju. Czekam tylko na kolację. Albo nie odpuszczę ją sobie. Chwyciłam gazety kupione wcześniej i zaczynałam je doczytywać. Tak mądra ja. Mam iść spać. W codziennych ciuchach raczej nie jest dobrym pomysłem. Wykonałam należną czynność i wtuliłam się w pościel. Słyszałam tylko kroki grasujących domowników i ciche rozmowy. Kompletnie w niczym to nie przeszkadzało. Zapaliłam małą lampkę i wróciłam do gazety. Dlaczego właśnie ja jestem na widoku w tej gazecie?! Z resztą to nie moja wina. On jest sławny i powinien uważać co robi. Co było już się nie odstanie. Mi pozostawało tylko rzucić to w niepamięć.
               No to teraz mam już razem zaproszenia na dwa śluby! Może jeszcze Julio z Albertą dołączą do kolekcji? Co ja na siebie włożę? Jak ja będę wyglądać? A co najważniejsze z kim ja tam pójdę? W każdym razie wesele jest po to aby się najeść i bawić non stop!
        

* Alberta *
                  Cały dzień na nogach. Wykończona całkowicie. Obiecałam, że skończę jak najszybciej projekt i słowa dotrzymam. Myślami byłam cały czas w domu i odpoczywając.
                  W końcu nastała ubłagana chwila. Wróciłam chyba chwilkę do Isco. Na dodatek zwaliłam dziecko na głowę młodszej siostrzyczce. Jestem zła sama na siebie. Obiecałam sąsiadce, że zawsze w razie kłopotu może liczyć na mnie. Tasha też była już na ostatniej desce. Widziałam ją dzisiaj ostatni raz jak ubierała piżamę. Przedtem ja i Julio braliśmy kąpiel. Dzisiaj nasza cała trójka miała zalatany dzień. Nie tylko ja. Po wyjściu pogadaliśmy zrobiłam lekką kolacje i zaprosiłam brata Tashy do stołu. Oczywiście romantyczny nastrój. Świece, wino, jedzenie.
                    Zeszło nam tak z godzinę. Z ciekawości zaszłam do Tashy, w której pokoju świeciło się światło. Lekko uchyliłam drzwi. Wyjęłam jej gazety, najwyraźniej, które czytała z rąk i zgasiłam światełko. Sama zagarnęłam gazety. Przykryłam ją pierzyną i ucałowałam. Zaszłam do mojej sypialni.   A raczej mojej i Julio.
                    Skoro i tak nie mam co robić poczytam. Jedna gazeta była bardzo wygięta w pewnym miejscu. Zapewne na tym skończyła. Skończyła to ja zacznę. Hmmm... Mistrzostwa świata w Brazylii. Już wiem co rodzeństwo będzie wyrabiało w czerwcu za rok ;). Złote medale dla reprezentantów Niemiec w tenisie ziemnym. Bieg tolerancji. Nic ciekawego. O! " Robert Lewandowski - Niedługo Ślub?! ". No przecież ślub jak ślub, ale dla Tabu każdy temat jest na wagę złota. O jeszcze coś: "Mario Gotze ukrywa dziewczynę?".  Przecież to kobieciarz. Nowością to nie jest. Ale czemu ukrywa? Przecież to nie w jego stylu. Dziewczyna na zarąbisty strój.
    W tym momencie położył się Isco. Zgasiłam lampkę i odłożyłam gazety, a sama przytuliłam się do przyszłego trenera BVB.


*************************************************
Hmmm... Co napisać?
Dział w sumie o niczym. Z resztą zastanawiam się czy sensem jest dalej to ciągnąć :/
Natchnieniem i emocjami byłoby kilka nowych komentarzy...
ŻYCZĘ MIŁYCH I ZARĄBISTYCH WAKACJI!!!!!!!! :*
Jeżeli życzycie sobie coś emocjonującego w nextach piszcie.!
Wierzę, że jest was trochę więcej.
Teraz wyjeżdżam więc może rozdziały będą dodawane z lekkim opóźnieniem. Do zoba!
AKCJE WAKACJE!



wtorek, 24 czerwca 2014

Rozdział 9

                     - To wy jesteście razem? - zapytał zaciekawiony Marco pokazując na nas palcem i obok kilku stojących kolegów. Nic nie odpowiedzieliśmy. Też go cmoknęłam, ale tym razem w usta. To było takie zwykłe chwilowe. Ćwierć sekundy i po wszystkim. To nie był pocałunek pomiędzy chłopakiem a dziewczyną. Po czym nastało głośne Uuuu. Poczekałam na Matsa przy jego samochodzie i pojechaliśmy do domu.
                   Cała droga minęła nam w ciszy. Czy to z powodu mojego i tamtej akcji. Nieee... przecież Mats był już wtedy w szatni i nic nie widział. Inaczej miałabym wykład rozpoczęty już w samochodzie. Skoro on nie chciał rozmawiać, ja też nie zaczęłam pogawędki. Zaparkował pod domem i wystrzeliłam do pokoju. Jeszcze rzuciłam szybkie Cześć i przepraszam dla Cathy i zatrzasnęłam się w pokoju. Położyłam się na łóżku twarzą do poduszki i płynęły mi łzy. Sama nie wiem dlaczego. Może z mojej głupoty. Przecież taka akcja do mnie nie pasuje. To tak jakby osoba, która muchy nie skrzywdzi, zabiłaby jakąś osobę. Biała poduszka wyglądała okrobnie od moich łez. Te dwa dni, a ja się zmieniłam. Nawet jeśli Mario mnie " lubi, lubi " ... a ja idiotka dałam mu jakąś nadzieję sytuacją, która miała miejsce na oczach jego kolegów. Boże! Dobrze, że jeszcze tylko mecz, i jeden dzień przesiedzę w domu i wracam do Kolonii. Ale nie na długo za jakiś czas znów się tu zjawie.
                   Na początku fajnie bo spotkam moich idoli, a teraz chcem wracać do Polski. Nagła zmiana. Teraz to już się rozryczałam. Do moich uszu weszły dzwięki pukania. Nie miała nikogo ochoty wpuszczać. W takim stanie jakim się znajduję. - To ja Cathy. - powiedziałą cichym i czułym głosem. Chcąc, niechcąc otworzyłam drzwi do pokoju. Przekręciłam zamek, wpuściłam ją i z powrotem do wcześniejszej pozycji na łóżku. Dziewczyna zamknęła drzwi i usiadła na rogu łóżka.
- Hej. Proszę nie płacz, nie lubię patrzeć jak ktoś płacze. - Gładziła moje włosy.
- To nie takie łatwe. - usiadłam zagarnęłam włosy do tyłu i wzięłam od kobiety chusteczkę.-Jestem głupia jak nie wiem. - wyszlochałam.
- Możesz mi powiedzieć o co chodzi? - zapytała mnie, ja pokręciłam głową w sensie "nie" - Okej, jak będziesz gotowa to sama powiesz. Zapomniałabym Ci podziękować, że ładnie ogarnęliście dom z Mario - i znów w ryk. Dlaczego ona musiała to imię teraz powiedzieć. Prezenterka bez namysłów przytuliła mnie do siebie. - Om, to już wiem o co się rozchodzi - Opowiedziałam jej całą historie począwszy od wczoraj. W niektórych momentach śmiałyśmy się z całej sytuacji, ale na  końcu nie było do śmiechu. Powiedziałam jej wszystko z tym nawet jak się z tą sytuacją czuję.
- No i to wszystko. - powiedziałam, wypuszczając powietrze z płuc. I o dziwo rozmowa pomogła. Od razu lepiej się poczułam. Nie chciało już mi się płakać.
- Wiesz, wierzę ci w stu procentach, że do niego nic nie czujesz. Gdyby było inaczej powiedziałabym, że to impuls miłosny. Jak z nim pogadasz o zaistniałej sytuacji na pewno ci ulży. Nie ma co się załamywać. I uwierz mogłaś się tak szybko zmienić, ponieważ ja też szybko się zmieniłam poznając całą drużynę. - uśmiechnęła się i od razu było lżej na sercu.
- Dziękuję. - przytuliłam ją - Masz racje. Lecz wątpię, że pogadamy na ten temat. Jestem zbyt nieśmiała.
- Pomogę Ci pokonać tą nieśmiałość. - uśmiechnęła się szyderczo.
- Mam nadzieję. Wiesz może czemu Mats dzisiaj się nie odzywa? - zapytałam dzisiaj zaciekawiona przez zaistniałą sytuacje.
- Wiesz. Bo jego manager poinformował go o możliwości transferu po kontrakcie. Zaproponował mu to, ale ten to odrzucił. Wściekł się za jego słowa na cały świat. - Zrozumiałam. Nie wybaczyłabym mu tego gdyby się przeniósł. - A i zaraz będzie obiad. Zejdź do nas. - Ustałam przed lustrem patrząc na rozmazaną twarz. Ogarnęłam się jakoś. Wzięłam prysznic, lekki makijaż i odzież już właściwą na mecz. Do tego szalik i z prezentowana mi koszulka oryginalna Matsa.
                  Zeszłam z niechęciom na dół. Nie odzywałam się ani słowem. Zasiadłam do stołu na przeciwko Matsa. Rzeczywiście obraził się na cały świat. Patrzył na mnie jakby miałby mnie zabić. A co jeśli jednak on wie? Z resztą. Mówi się trudno. Gospodyni domu podała na posiłek. Kurczak z warzywami. Nie no po prostu kocham ją! Uwielbiam tą potrawę. Z prędkością światła zjadłam wszystko co jest na talerzu. Poczekałam aż wszyscy zjedzą i dopiero odeszłam od stołu. Zebrałam brudne naczynia i myłam je. Hummi włączył kanał muzyczny i akurat leciała moja ulubiona piosenka. Zaczęłam tańczyć i śpiewać, wycierając naczynia. Od razu humor miała lepszy. Oczywiście domownik zaczął się śmiać. Złapałam go za rękę.
                 - Rusz się! Bioderka! Rączki!. - wygłupialiśmy się. I od razu miał humor lepszy dołączyła do nas nawet narzeczona chłopaka. Śmiechy, stuknięcia i gleby. Tańców nie było końca do czasu telefonu Matsa. Domyślałam się że już dzwonią po niego. Godzina 16. Za godzinę muszą zacząć mecz. Szybo założyłam buty i  zarzuciłam bluzę. Pogoda jak pod psem. Niby lecie, ale zimno i zaraz pewnie lunie. Szybko wleciałam do samochodu bo zaczynało kropić. Cathy razem ze mną szybko wsiadła. Jeszcze tylko kierowca. I to baby się długo szykują?. Tak, tak. Po pięciu minutach zawitał w samochodzie. Teraz najgorsza godzina w mieście. Staliśmy jeszcze w korkach i na światłach. Mats dała gazu tak, że zostało nam jeszcze pół godziny, niecałe.
                  Chłopak powędrował od razu z ochroną do szatni. My natomiast musiałyśmy przejść przez bramki. Ha! Najpierw znaleźć odpowiedni sektor. Przeszłyśmy przez głupie bramki, prze które zaczepiłam butem i o mały włos nie posmakowałam podłogi. Jeszcze schody. I doczłapałyśmy na miejsce. Chłopaki już zaczęli krótką rozgrzewkę. Dziwne nie zauważyłam Mo, Gotze, Marco i Lewego. A powinnam. Siedziałam w sektorze dla VIP-ów to powinnam widzieć i oni mnie też.                     
                  Boisko opustoszało. Jak na rozkaz podeszli do trenera po czym ustawili się na pozycjach. I pierwszy gwizdek. Ciekawe kiedy będzie następny. Nie opuszczałam piłki wzrokiem. Piszczu podaje do Kuby. Ten biegnie w pole karne. Podaje do Reusa i... GOOOL! Skakałam w raz z Cathy jak głupia. Trzeba się cieszyć z pierwszej bramki.
                  Koniec pierwszej połowy. Wynik 1:0 dla gospodarzy. Wraz z towarzyszką zeszłyśmy na dół po picie. Wzięłam dwie wody gazowane. Oszczerstwo! Za dwie wody zapłaciłam w przeliczeniu na nasze, dwadzieścia złotych. Nigdy więcej!. Wdrapałyśmy się z powrotem i zasiadłyśmy na miejsca. Długo nam zeszło już zaczęli grać druga połowę, a co więcej strzelili nam bramkę. No cóż. Z kolejnych akcji nic nie wychodziło. Do końca dziesięć minut. Teraz mają już chyba ostatnią, konkretną akcje. Goooool! Klubowa dziesiątka uratowała drużynę!. I koniec, koniec meczu! Dortmund wygrywa! Skakałam jak głupia. Wraz z towarzyszką uściskałam się. Chociaż z takim zespołem to każdy wygrywa. No prawie. Miałam właśnie z nią zejść pogratulować im. Miałam do czasu aż nie zobaczyłam Mario z jakąś dziewczyną. Jeszcze na dodatek wpadłam na nią przy toaletach.
- Jak tam Mario?
- Przepraszam... A ty kto?
- Dla Ciebie raczej nikt. Jestem jego bliską koleżanką. Jak się czuje po meczu?
- Nóżki masz? Idź i go sama zapytaj.
- Najwidoczniej ty masz z nim lepsze kontakty. - skwitowałam
- Najwidoczniej. A co zazdrosna?
- O ciebie? Proszę Cie... nie masz co się ośmieszać
- Sorka, ale nie gadam z nieznajomymi - syknęła i rzuciła się w stronę szatni chłopaków. Ledwo co ją poznałam i już jej nienawidzę! Taka podła sucz! Mało takich na tym świecie, więc jeszcze jedna dodali? Żałosne.
                  Wraz z Cathy opuściłyśmy stadion i czekałyśmy na przyjaciela przy jego samochodzie. Trochę to potrwało bo aż pół godziny. W międzyczasie zadzwonił telefon prezenterki. Nie miała zadowolonej miny.
- Tasha. Twój lot został przełożony na Trzecią nad ranem. Jutro ma być burza i wichura dlatego dali lot wcześniej. - oznajmiła
- Hmmm... no nic. Będę w domu Isco szybciej. Ale mi to nie przeszkadza.
- Poczekaj chwile mam drugi telefon na linii, Hej... a nic... no to fajnie, że mnie poinformowali...oki...zaraz będziemy. - zakończyła rozmowę z jakąś kobietą. - Ania zaprasza nas do siebie, ponieważ chłopcy uzgodnili, że dziś świętują.
- Oni tak po każdym meczu?
- Nie oczywiście, że nie. Jak by tak było to połowa by już wyleciała z drużyny.
- Oki, jeżeli jestem zaproszona też się zjawię. Muszę jej też oddać korki, które lewy mi pożyczył. Oczywiście, to była jej własność. - Zaśmiałam sie. I wkroczył Mats uradowany od ucha do ucha. Wsiadłyśmy do samochodu. I pojechalismy do domu. I znów korki i świtała. Tym razem przez kibiców i zawalidrogi. Minęło pół godziny zanim dojechaliśmy. Wysiadłam, a Cathy usiadła na miejscu kierowcy. Pobiegłam po własnośc przyszłej Lewandowskiej i wróciłam. Zauważyłam, że Cathy wyszła z samochodu.
                    - Zastąpisz mnie. Nie chce mi się prowadzić. - i rzuciła mi kluczyki mimo, że od drzwi wejściowych a samochodem był spory kawałek złapałam je. Widziałam nadjeżdżające samochody. Pierwszy Mario. Ugh... krzyknęłam do Cathy aby wsiadła i podbiegłam do samochodu. Szybko go odpaliłam i ruszyłam z piskiem opon. Pasażerka aż się zlękła, ale po chwili zaczaiła o co chodzi i się uśmiechnęłam. Ona robiła za nawigacje ja nie wiedziałam gdzie mieszkają Lewandowscy. Minęło niecałe dziesięć minut i byliśmy już na miejscu. Dom jak dom. Na skrzynce napisane ChopinStraBe 9. Zaraz, zaraz skądś znam ta nazwę. Usiłowałam sobie przypomnieć skąd. Wzięłam jeszcze torbę i wraz z Cathy zapukałyśmy do drzwi.
- Witajcie, wchodźcie, wchodźcie. Jeszcze dołączyła do nas Tugba.
- Hej. Proszę oddaje twoje pantofelki. - oddałam je
- Wejdźcie do salonu. Solon był piękny. Zasiadłam w fotelu a Cathy na kanapie. Zapoznałyśmy się z Tugbą. Opowiadała nam co odwinął dziś mały Omar. Jejku on jest taki słodki. Synek Sahin'ów dziś zarywał do dziewczynki z przedszkola. Dał jej nawet buziaka. Musiało to być bardzo słodkie. Ania udała się do kuchni przygotować przekąski oraz herbaty. Rozmawiałam z żoną Sahina, a Cathy przeglądała gazety. A to o modzie, a to dzisiejsze newsy. Przysiadła się po jakimś czasie Stachurska i podała przekąski. Najczęściej był poruszany temat ślubu Ani. Wesele organizują w Warszawie.
                - Tasha ty też masz się zjawić. Zaraz ci wypiszę zaproszenie. - zdziwiłam się jak migiem pobiegła na piętro po zaproszenie. Wypisała je i wręczyła w pięknej kremowej kopercie.

Anna Stachurska & Robert Lewandowski
wraz z rodzicami maja zaszczyt zaprosić
Tashe Vidal wraz z osobą towarzyszącą
na uroczyste przyjęcia Sakramentu Małżeństwa
które odbędzie się dnia 24 czerwca roku o godzinie 14.00
w Kościele pw.Św.Anny w Serocku
Po uroczystości zaślubin serdecznie zapraszamy
 na przyjęcie weselne do Dworku Złotopolska Dolina
 przy ulicy Trębki Nowe 89 w Zakroczymie.
Anna & Robert
                                                                  ****************
- Dziękuję, kochana jesteś. Najpewniej przyjdę sama. - Cathy spojrzała na mnie tekstem " bitch please". - Cathy nawet nie próbuj powiedzieć tych słów.
- Przecież ja nic nie mówię. - Zaśmiała się
- Dziewczyno jest tyle wolnych chłopaków w drużynie. Przygarniesz kogoś. - skwitowała Ania.
- No właśnie ładna jesteś, a figura jeszcze lepsza. - dodała Tugba. - No właśnie ponoć nauczasz zumby, pokażesz coś nam?
- Uczyłam też choreografii, ale zumbe wam zaprezentuję.
- Więc ruszamy tyłeczki z kanap i ruszamy do salki treningowej z tyłu domu.
- Wow. Masz nawet salkę? No, no. Jeszcze muzyka i będzie good - powiedziałam do rodaczki. Sala była świetna i przestrzenna. Karateczka dała nam jeszcze jakieś dresy do ćwiczeń. Podłączyłam za pomocą kabelka wręczonego od Ani telefon do głośników i zapuściłam muzę. Zaczęliśmy od nóg.
- Prawa, prawa, lewa, lewa i biodra! - Krzyczałam a one powtarzały. Zabawa niezła. Ania miła siły od cholery i jeszcze więcej. Tugba trochę mniej, ale dawała z siebie wszystko. Nie odpuszczałam ani na chwilę. Miałam za dużo energii. Cathy uwielbiała zumbe tak samo jak ja więc też nie szczęściła.                   
                 Koniec pięciu piosenek i padły plackiem na podłogę. Zapytałam ani czy przynieść im wodę. Kazała mi zajrzeć do spiżarni obok kuchni. Wzięłam cztery małe buteleczki i rozdałam każdej. Zaraz Ani się zmęczyła?! W sumie ona bardziej karate a nie zumba.
- Ja z chęcią będę chodziła na treningi tańca i zumby jak będziesz prowadzić - oznajmiła mi Ania
- Jasne, jesteś mile widziana.
- Aniu, a co z suknią ślubną? - zapytała Tugba
- Nie wiem dokładnie. Projektant się wycofał i na razie nie mam żadnej.
- Ania! Mam rozwiązanie! Moja przyszła bratowa jest projektantką. Uwielbia szyć suknię. Poczekaj zadzwonię do niej. - Wybrałam numer, przełączyłam na głośnik i czekałam aż odbierze. - Hej kochana. Mam taką sprawę.
- Hej! Jasne mów zrobię wszystko. Hahah. No prawie. - śmiała się
- Bo moja znajoma Ania Stachurska, niedługo wychodzi za mąż. No i nie ma załatwionej sukni ślubnej.
- A jest obok Ciebie może? - zapytała
- Tak, jesteś na głośniku.
- Więc, Hej Aniu i reszta dziewczyn. - Chyba je usłyszała. - Mogłabyś mi udzielić informacji na kiedy ta suknia i jaki masz zamiar wybrać.
- Hej. Suknia mogłaby być najlepiej na 17 czerwca tego roku. I wolałabym taka prostą ale też nowoczesną suknię.
- Okej. Nie ma sprawy. Niedługo będę w Dortmundzie więc zrobimy przymiarki i będziesz ją miała od razu. Gwarantuję.
- Dziękuję i wszystko omówimy przy spotkaniu.
- Ja też dziękuję Ali. Będę jutro miała wylot o trzeciej nad ranem więc będę wcześniej.
- Dobrze do zobaczenia. Pozdrów Julio. - i rozłączyliśmy się. Nakazałam wrócić do treningu. Stękały i krzyczały, że już dość. No dobra. Nie będę namawiać. Za to urządziłyśmy sobie grilla w ogrodzie.
                       Zbliżała się już 22. Więc trzeba było wracać. Skorzystałam jeszcze z toalety i wraz z Cathy i Tugbą pożegnałyśmy Annę i wsiadłyśmy do samochodu. Tym razem prowadziła Cathy. Jeszcze odwiozła Tugbę pod jej dom.
                          W samochodzie już przysypiałam. Ale nie jam twarda i się nie dam. Kilka minut później byłysmy w domu. Napiłam się wody, poszłam wziąć prysznic i się spakować. Wzięłam prysznic i klapnęłam na łóżko miałam tylko dwie i pół godziny snu. Mój telefon co chwila był głosem. Ciągle ktoś prubował się dodzwonić. Chyba za dziesiątym razem odpuścił. :)


*************************************
Mimo, że był tylko jeden komentarz pod ostatnim rozdziałem dodałam nexta. Dlaczego? Jedna z czytelniczek dodała mi otuchy komentarzem i czułam się czemuś winna nic nie dodając. :/
Dziękuję Mila bvb :) :*
Mam nadzieję, że jeszcze ktoś skomentuje :)))
Rozdział trochę o niczym, ale trzeba trochę uspokoić aby coś niedługo zrobiło bum!
A teraz kawałek nexta

- Nie tak agresywnie następnym razem. Zrobisz sobie krzywdę.
- Wolę sobie niż komuś. Dobrze, że macie tu dużo miejsca - odpowiedziałam biorąc łyk wody.
- Mężczyzna? Czasami zachowujemy się jak totalni egoiści.
- Nie, nie. Nie znam się. To raczej z mojej winy. Jestem zła sama na siebie przez swoje czyny. Czasami żałuje się czynów, co nie? - kiwnął twierdząco głową - No właśnie. Kilkanaście godzin i już byłam inna. Wszystko przez niego. Jest za fajny na kogoś takiego jak ja. Jestem zwykłą dziewczyną.

wtorek, 17 czerwca 2014

Rozdział 8

                  Obudziłam się na twardym łożu. No tak. Wczorajsza wojna z Mario. O dziwo wyspałam się jak nigdy, wcześniej miałam nadzieję, że wyśpię się w swojej tymczasowej sypialni, a nie korytarzu. Powoli ruszyłam się z miejsca nie chcąc budzić chłopaka. Rozciągnęłam się i ziewnęłam. Cichutko otworzyłam drzwi od swojego pokoju. Z pod łóżka wyciągnęłam walizkę i szukałam ciuchów na dzisiejszy dzień. Jak na pech posiałam gdzieś otrzymane wcześniej ręczniki od Cathy. Jedna szafka, druga szafka i nic. Zapewne są tam gdzie się najmniej spodziewam. Czyli w łazience. Wzięłam pod rękę wcześniej wybrane ciuchy i otworzyłam drzwi od mojej łazienki. No i miałam racje. Ręczniki leżały na koszu z ubraniami. Brawo Tash Jesteś genialna. Odkręciłam letnią wodę i leciała do wanny. Zdjęłam odzienie, zamknęłam drzwi i weszłam do wody. Słyszałam tylko nalewającą się wodę i własny oddech. Przymknęłam na chwile oczy i rozmyślałam. Złapał mnie napad śmiechu, gdy myśli zatrzymały się na wojnie. Jak to się stało, że zasnęłam będąc tak blisko niego. Jest przystojny, zabawny mamy wiele wspólnych tematów, ale nic poza tym.
                    Dzisiaj mecz. Barussia Dortmund przeciwko Hertha Berlin. W duchu wiem, że dzisiaj to dortmundczycy wygrają. W końcu wierni kibice zawsze widzą wygraną. Włączyłam w wannie hydromasaż i poczułam takie rozluźnienie jak nigdy. Po dłuższym przebywaniu w wannie, opuściłam ja i owinęłam się ręcznikiem. Na myśl przyszło mi iść pobiegać. Otworzyłam drzwi i wymieniłam ciuchy na sportowe. Wysuszyłam wcześniej umyte włosy i zaczesałam w kitkę. Makijaż nie zawitał na mojej twarzy, bo i tak się spocę i rozmażę. Widok łazienki przerażał. Ogarnęłam ją i sypialnię. Tablet zabrany z domu wzięłam w swoje ręce i przejrzałam fb i inne strony. Wiadomości od groma. Czyżby nie było mnie aż tak długo? Kilka zaproszeń od starych znajomych. W pewnym momencie usłyszałam pukanie do drzwi. Kazałam otworzyć i wpadł Mario.
- Dzień dobry. Jak się spało? Mam nadzieję, że dobrze? - Zapytał zaciekawiony Gotze, po czym ucałował mnie w policzek. Temperatura ciała gwałtownie podskoczyła. Czy to jakieś oznaki.
- Cześć. Masz całkiem wygodne ramię. Głodny? Właśnie idę zjeść śniadanie i biegać.
- Zjem wszystko co przygotujesz. Może naleśniki? Później pomogę ci je spalić. - uśmiechnął się
- Czyli, co? Koniec wojny? - Wyciągnęłam rękę na co on ja złapał.
- Wiesz... mogliśmy spać tutaj a nie na korytarzu.
- Coś sugerujesz?
- Wojnę mogliśmy przenieść tutaj. Ja bym zasnęła wtedy na łóżku.
- Kuszące... nie powiem.
- Zboczeniec! - i oberwał w bok.
- Ale bynajmniej nie mam nic do ukrycia.
- Kogo ja poznałam?
                     Szczerze? Miałam już po dziurki w nosie tej wojny. Odłożyłam tablet i wraz z Mario zeszliśmy do kuchni. Tak, zadanie numer jeden: Ogarnąć co i gdzie leży w szafkach. Wyjęłam najpierw miskę, jajka, mleko i inne potrzebne składniki. Naleśniki zrobię na czuja. Rzadko kiedy jadałam je w domu. Zadaniem klubowej dziesiątki to znaleźć robot kuchenny i patelnię do naleśników. Wsypałam mąkę, wlałam wodę, jajka, szczyptę soli. W tym momencie zjawił się z robotem. Przesypałam wszystkie składniki do miski od robota i go włączyłam. Na wolnych obrotach miksera, trzeba było trochę poczekać. Z nudów oparłam się o blat i śpiewam. Mam Czinkłaczento w holenderskim gazie, siadaj na kanapie, jak nie no to na razie. Wiesz o tym bejbe ! - Chłopak patrzył się na mnie jak na jakiegoś idiotę. No pewnie, przecież on nie rozumie polskiego i zapewne zrozumiał tylko to ostatnie.
- Wokal to ty masz ładny, ale czy gotować potrafisz?
- Spróbujesz naleśników to więcej się o to nie zapytasz. Gwarantuję Ci to... - Odpowiedziałam puszczając oczko.
- Zamknij na chwile oczy. Proszę - Patrzył tak słodko tymi paczałkami.
- Ale po co?! Mam się bać?
- Nie, ale mi możesz zaufać bezgranicznie. - Znów się tak spojrzał.
                       Grr... nie potrafię odmówić jego oczom, uśmiechowi, charakterowi.... cholera Vidal wróć na ziemię! Przygotuj się na wszystko co się zaraz wydarzy. Zamknęłam oczy, wzięłam wdech i czekałam nie wiem sama na co. Czułam tylko lekkie muśnięcia mojej twarzy. Raz, dwa nadal nie otwierałam oczu. Wstrzymałam oddech, a on nie przestawał. Oczy, usta, policzki, czoło. Wszystko to jest dotykane. Jak czułości anioła.

* Mario *
                Tak budzić się to ja bym mógł codziennie. Po imprezie bez bólu głowy. Bez kaca. Z motywacją i dziewczyną obok. Za każdym razem czułem łaskotki jak o niej myślę, ale czy to miłość? Nieee... ja i miłość? Co, to to nie. Udawałem, że śpię, a dziewczyna wymknęła się do swojego pokoju. Słyszałem krzątanie i szukanie czegoś. Nie chciałam jej przeszkadzać. W łazience na dole uregulowałem potrzebę fizjologiczną i zasiadłem w salonie. Jest 6.20, czyli trening dopiero za dwie i pół godziny. Co ja mam robić przez ten czas? Zasiadłem na kanapie i oglądałem telewizję. Powtórka fc frajernu z Borussia Mönchengladbach. Tak dawny klub Marco. No właśnie, a pro po niego jeszcze go nie obudziłem. Wybrałem numer do blondyna i sygnał...
- Abonent czasowo niedostępny... zostaw wiadomość po usłyszeeeeeeeniu sygnału. - mówił przyjaciel. Myślał, że się nabiorę?
- Od kiedy sekretarki są chłopami i od kiedy ziewają przy nagraniu? Co ty do T-mobile przeszedłeś? Hahaha - Parchnęłem śmiechem do słuchawki
- Sekretarki są chłopami i ziewają od czasu kiedy świnie się śmieją do telefonu.
- Też Cię kocham. Dobra wstawaj już zostały tylko dwie godziny do treningu a ty jeszcze w łóżku.
- Co?! Tylko dwieeee... - i słyszałem jak ktoś chyba walnął w drzwi.
- A no tak. Do zob. - I momentalnie się rozłączyłem. Wróciłem do ponowionej czynności, czyli tv. Po kilkunastu minutach byłem już pewny, że dziewczyna skończyła brać prysznic. Skąd wiem, że brała prysznic? Szum wody i śpiew syreni. Zapukałem do jej pokoju, za co ona mnie wpuściła i zaproponowała śniadanie. Moją branżą było znaleźć robota kuchennego i patelnię. Z pewnością za dużo mają tych szafek w kuchni. A o spiżarni nie wspomnę. Gdybym był Cathy gdzie bym schował robota? Nie wiem! Nie jestem babą. Zadzwoniłem do niej. Nie miała za bardzo czasu rozmawiać więc długo nie zawracałem jej głowy.
- Hej. Tak na szybko. Gdzie chowasz robota kuchennego?
- W piwniczce, bo nie mam miejsca. Ale zaraz po co .... - i rozłączyłem się. Skoro nie ma czasu to pech ;}. Ciemno, ciemno i jeszcze raz ciemno. Pająki i pewnie myszy. Chwyciłem jak najszybciej robota i spieprzałem stamtąd. Fuuuuuuj! Wróciłem do Tashy. Dziewczyna przerzuciła wszystko do robota i oparła się o blat. Bardzo podobała mi się piosenka, którą zanuciła. Wpadłem na pomysł. W sumie impuls. Dawaj Mario! Zrób to! Słyszałem tylko to w głowie. Poprosiłem aby zamknęła oczy. O dziwo zgodziła się bez żadnych układów. Zbliżyłem się nieznacznie do niej. Wziąłem w rękę trochę mąki i zrobiłem lekki makijaż. Ona chyba myślała o czymś innym bo ani nie drgnęła. Cień do powiek, puder na twarz i gotowe.
- Teraz cały czas nie otwieraj oczu. - wyjąłem telefon i zrobiłem słodka fotkę z uśmiechem. - Gotowe, teraz chodź. Daj rękę. - Cały czas ją trzymałem i prowadziłem do lustra.
- Osz ty mendo! Jak ja teraz wyglądam?
- Jeszcze piękniej niż zwykle. - oznajmiłem, posyłając szczery uśmiech.
- A czy ty byś chciał żeby twoja dziewczyna tak wyglądała? - zabrzmiało jednoznacznie.
- A czyli jesteś moją dziewczyną? - spojrzałem się na nią zabójczym wzrokiem popijając wodę.
- CO?! Zaraz, Nie! - krzyknęła motając się w swoich słowach.
- Haha, dałaś się! Czyli, że jesteśmy parą. No, no szybko dosyć. - Skwitowałem
- Nie wyobrażaj sobie za dużo Gotze! - i zaczęła mnie ganiać po całym domu. Od pokoju gospodarzy po ogród. Stamtąd uciekłem z powrotem do kuchni. Momentalnie odwróciłem się i dziewczyna wpadła mi w ramiona. Przytuliłem ją jakby nigdy nic z całej siły. Kocham się przytulać. Niedźwiadki!.
- Ostrzegam Cię, puść mnie! Mam w zanadrzu broń. - mówiła poważnym tonem, a ja i tak nic sobie z tego nie robiłem. Jedną swą rękę zdołała wydrzeć z mojego uścisku i sypnęła mi garścią mąki w twarz.
- No i teraz ja jestem piękny. - Uśmiechnąłem się i znów walnąłem jej mąką w twarz.
- Aaaaaaaaaa! Osz ty!Zgiń! - i się zaczęła wojna. Mąka była wszędzie. Nawet tam gdzie nie powinna się znajdować xd. Ale nic jak woja to woja. Nasza druga z kolei. Nie szczędziłem mąki. Było jej aż nad dużo. Dziesięć kilo. Kuchnia jakby jacyś projektanci wnętrz zaczęli remont i sypał się tynk. Dziewczyna złapała się za twarz. Wiedziałem, że coś jest nie tak. Zaczęła płakać.
- Ej, co jest?
- Nic, po prostu coś wpadło mi do oka. - mówiła zachrypniętym głosem.
- Coś czy ktoś? - Spiorunowała mnie wzrokiem. - Na poważnie, pokarz. - Przez tą mgłę mąki nic nie widziałem i jeszcze byłem cały biały. Schyliłem się i zbliżyłem swą twarz do jej. Zwykła rzęsa. Poinformowałem ja aby nie mrugnęła i wyjąłem ją. Patrzyliśmy tak sobie w oczy kiedy... usłyszałem chrząkanie.
                      - Matko Boska! Co tu się stało?! - Tak wróciła Cathy w najmniej odpowiednim momencie nie chodziło o brudną kuchnie lecz o co innego.
- No...bo...ten...my...śniadanie...i - wraz z dziewczyną plątałem się w zeznaniach. Narzeczona Hummelsa patrzyła na nas jakby nas w łóżku znalazła.
- Zamknąć się! Oboje! Ja weszłam tylko po torbę, ale jak wrócę z pracy dom ma lśnić, nie tylko kuchnia, ale cały dom! Zrozumiano? A śniadanie macie w lodówce - powiedziała zrezygnowana.
- Tak jest! - odpowiedzieliśmy jak żołnierze, po czym kobieta wyszła.
- To ładnie. Z naleśników nici. Ciasto za rzadkie i nie ma już czasu. - Tasha wyjęła przygotowana wcześniej śniadanie. Kanapki z warzywami, jajkiem i wędliną oraz serem. Ja nalałem soku.     
              Zjedliśmy w ciszy na stojąco w kuchni. Głupio by było gdybyśmy przenieśli brud jeszcze dalej. Ona pozmywała, ja z odkurzaczem szorowałem po podłodze. Oczyściłem również swoje skarpetki. Posadziłem dziewczynę na blacie i podniosłem jej stopę. Też oczyściłem jej skarpetki po czym ona zaczęła się śmiać. No tak zostało nam pół godziny. Jeszcze Hummels poinformował, że nie wziął kanapek i Tasha ma je przynieść. Dziewczyna udostępniła mi swoją łazienkę i pożyczyła ciuchy Matsa. Sama skorzystała z łazienki narzeczonych.
                Po dziesięciu minutach czyści i uczesani wyszliśmy pobiegać. Torbę z czystym ubraniem na trening miałem przy sobie po wczorajszym. Dziewczyna w sportowym stroju świetnie prezentowała swoje atuty kobiecości. Piętnaście minut biegliśmy pod SIP. Otrzymałem od dziewczyny kanapki, które miałem podać Humm'iemu oraz skromne podziękowania.
- Haha. Więc dziękuję za pomoc w posprzątaniu. - Uśmiechnęła się
- Nie ma za co, w końcu to ja zawiniłem. - taki tam skromny uśmieszek - A ja dziękuję za miłe towarzystwo. - Chciałem jej w inny sposób podziękować, ale usłyszałem trzaskające drzwi i chłopaków. Ostatecznie dałem jej soczystego buziaka w policzek. - Pa i miłego dnia
- Pa. - Ze swej uprzejmości posłała mi buziaka w powietrzu.
               Stałem tak i patrzyłem jak odchodzi i zostawia mnie samego. Zbliżali się chłopaki. To oznacza, że jestem równo albo nawet przed czasem. Odwróciłem się w ich stronę.
- Gratuluję stary. -gratulował Moritz
- No, no stary. - Przybił piątkę Marco.
- Ale o co wam chodzi? - Nie rozumiałem ich do końca.
- W końcu znalazłeś sobie odpowiednią dziewczynę. I nawet śniadanko dostałeś, chudzielcu. - kontynuował MR11 i tykał mnie w brzuch.
                Wywróciłem z uśmiechem oczami i pośpieszyłem do szatni. Nawet te cymbały nie nadążały. Dziewczynę? Jaką dziewczynę?! Przecież znam ją tylko i prawie dwa dni. Z pozoru jest świetna, ale nie znam jej do końca. Mats był już w szatni, wręczyłem mu kanapki. Do szatni wpadli zadyszeni Marco z Mo. Mają za swoje docinki. Przebrałem się w strój i zawitałem na murawę. Trener dziś nam troszeczkę, ale tylko drobinkę oszczędził sił. Przecież dzisiaj mecz a on takie coś?! Najpierw kółeczka. Ruszyliśmy wszyscy z jednego punktu. Oczywiście Robert z Marco robili sobie jaja i zamiast biec naprzód biegli w drugą stronę. Za to trener nas cofał do startu. W końcu się ogarnęli, ale tylko na chwilę, bo później lewy się podłożył pod nogi Reusa, a ten fiknął. O dziwo wszyscy mnie wyprzedzali. To oni zaczęli mieć torpedy w tyłkach czy ja zaciągam ręczny? No i padło na mnie po słowach Jurgena. Później mecz 11x11. Oczywiście ja w drużynie z przypałami i resztą polaków i innymi. Nie wykorzystałem żadnej szansy do pierwszej połowy. Zeszliśmy do szatni.
- No to mamy 3:0. Przegrywa drużyna Kehl'a. - oznajmił Subotić
- Mario, coś ty dzisiaj taki mało korzystny jesteś? - zapytał Lewy, ja nie miałem ochoty, najmniejszej ochoty z nikim rozmawiać.
- Bo nasz Mario się zakochał, a co więcej ma dziewczynę. - No tak Marco, on i jego podejrzenia.                
                     Przecież ja nie mam dziewczyny, a co do tego pierwszego nie chcę udzielać komentarz. Mimowolnie zacząłem się uśmiechać, co koledzy ewidentnie zauważyli.
- Uhuhu... czyli jednak prawda, bo Gotze się uśmiecha, a to zdradza wszystko.
- Po pierwsze nie mam dziewczyny. Po drugie lubię się uśmiechać, a po trzecie nic wam do tego. A co do zakochania to się nie udzielam. - Powiedziałem stanowczo i wyszedłem z szatni. Takie szczęście to mało kto.

* Tasha *
             Opuściłam w spokoju Mario i biegałam dalej. W głowie miałam cały czas tamten moment. Przybliżył się i chyba chciał się jakoś inaczej, tak lepiej pożegnać, ale usłyszał kolegów i cmoknął w policzek. Zrobił to z takim uczuciem. Wstąpiłam jeszcze po wodę do sklepu. I z powrotem pobiegłam Na Idunę z nadzieją, że jeszcze mają trening. I nie myliłam się tylko, że akurat mieli chyba przerwę. 
               Chwilkę ustałam przy drzwiach słuchając o czym rozmawiali. Doszły mnie takie słowa. "Bo nasz Mario się zakochał, a co więcej ma dziewczynę". Oooo... rozmawialiśmy nawet na takie tematy a on mi tego nie powiedział?! Trochę zabolały mnie te słowa. Ale przecież ja od niego nic nie oczekuję, a już nic do nie czuję. Nagle ktoś złapał mnie za biodra i odwrócił w swoją stronę.
- Cholera! Mats. Człowieku weź bo mnie do grobu wprowadzisz. - Zaśmiałam się.
- Nie ładnie tak podsłuchiwać. Mamy zaraz koniec przerwy więc zmykaj a trybuny i możesz pooglądać jak gramy. - Jak powiedział tak zrobiłam. Wyjęłam telefon i usiadłam na trybunach. Zaraz z brzegu abym była mało widoczna. Po chwili wyszli chłopacy. Ustawili się w kręgu. Zauważyłam, że Matsowi wystaje ogromna metka od spodenek. Wyglądał jak mały ogonek. Aby oszczędzić mu skompromitować się. Wzięłam kamyczek i rzuciłam w jego stronę. Zbyt dobrze znałam moje szczęście, a raczej pech. Trafiłam w głowę Marco. Ten zauważył mnie, ale nie czego od niego mogę chcieć. W sumie jeszcze nie mieliśmy okazji się poznać, nie wszystkich jeszcze poznałam tak osobiście. Gestem wskazałam aby szturchnął kolegę i wskazał na mnie. Szczęście zrozumiał. Lecz zamiast Matsa szturchnął Gotze, który był obok niego i Hummelsa. Odwrócił się i na jego twarzy zawitał uśmiech. Pokazałam ten sam gest co to Marco. No i dotarło w końcu do adresata. Pokazałam mu tylną część ciała po czym skojarzył o co mi chodzi. Niestety wiedziała i już cała drużyna wraz z trenerem. Jurgen Klopp nakazał mi zejść na duł.
- Dzień dobry i cześć - powitałam wszystkich na co odpowiedzieli hurtem.
- Dzień dobry. Jurgen miło mi poznać. Kim jest ta owa osoba.
- Tasha Viadal, przyjaciółka wieczna Matsa oraz... - i mi przerwano.
- Oraz dziewczyna Mario - dokończyli za mnie Marco I Moritz. Chociaż nie tak chciałam to dokończyć.
- Dobra dosyć chłopaki kończymy ten mecz. Raz,raz. - Rozkazał Kloppo
- Ale... - i znów nie dokończyłam
- Już, już na siedzenia panno Gotze, możesz usiąść obok mnie na rezerwach. - No i pięknie teraz wszyscy mnie wezmą za dziewczynę klubowej dziesiątki. Ale to nie prawda. Jestem zła na siebie za tą sytuacje przed stadionem. Ludzka wyobraźnia jest nie do wyobrażenia. Usiadłam obok Jurgena i pogadaliśmy sobie o piłce nożnej. Nawet ode mnie otrzymał wiele dobrych porad.
- Przepraszam, że nie na temat, ale... - Kurczę czy da mi ktoś kiedyś coś dokończyć?!
- Nie jesteś dziewczyną Mario. Tak wiem. A oni są młodsi i nie rozumieją.
- Dokładnie. Tylko irytuje mnie to, że wszyscy mnie za nią biorą. - posmutniałam. I padł gol i jak zawsze po golu cieszynka. Strzelcem był Mario, który pokazał mało widoczne serce i po chwili pokazał na mnie. O cholera! On chyba się we mnie nie zakochał. A co jeśli...? Nie nie chcę. Ja do niego nic nie czuję, a jeśli on do mnie tak to już jego problem. Po chwili podszedł skulony lewy w prośbą o chwilkę przerwy.
- To jak w meczu mamy zmianę. Vidal wchodzisz za Lewego! - Lewy zamienił się już z Kubą drużynami.
- Co? Ja? Dziękuję. Naprawdę?! - pytałam zdziwiona
- Tak, tak, ale mają być gole! - teraz jestem w drużynie przeciwko Mario i jego przyjaciołom.   
                 Zdjęłam bluzę i wbiegłam na murawę. Jeszcze na chwilę wróciłam z prośbą o korki. Lewy oznajmił, że w samochodzie jest torba Ani i ona ma tam korki. Rzucił mi kluczyki z oznaką, że mogę pożyczyć, a ona nie będzie miała nic przeciwko. Leżały idealnie i były prześliczne! Wbiegłam na boisko z powrotem. Niestety oni mieli koszulki a ja stanik sportowy. No dobra pora zemścić się na    " moim chłopaku ". Trenowałam jak byłam mała karate i piłkę nożną. To jakby Ania i Robert w jednym. Łoooooooo... strzeliłam pierwszego gola z asysty Sahina. I oczywiście cieszynka przytulas z asystującym.. Przeciwnicy niby mają już pewną wygraną, ale ja mam nadzieję. Podszedł do mnie Mario i wyszeptał na ucho, o zakładzie ze mną. Jak przegram mam powiedzieć mu jakąś tajemnice. Czyli to samo co z Matsem? A jak ja wygram on odda mi swoją koszulkę. Iiiiiiiii... drugi gol strzelam ja!. Już nie nadążałam za piłką. Jeszcze jest nadzieja! I nadzieją nie kieruję. Do bramki drużyny Gotze wpełznął szczurek. No to mamy już 3:3. Jeszcze tylko jedna. Licznik: jeszcze 3 minuty.  
             Próbowałam jak najczęściej odbierać piłki i przyjmować je z główki. Niestety, niefortunny traf padł na Marco. Zderzyłam się z nim, ale zapewiniał że nic mu nie jest więc kontynuowaliśmy. Trzydzieści sekund. Odebrałam chamsko piłkę Mario i posłałam buziaka w powietrzu przez co się rozkojarzył. Biegłam ile sił na bramkę. Kopnęłam piłkę w strone bramki z taką siłą jak nigdy. Niestety/ stety ktoś ucierpiał z tego powodu i znów to był Reus. Tym razem on chcąc bronić rezultatu wyrusł z murawy jak mur. Piłka przeleciałą pomiędzy jego nogami i wleciała do bramki. Chłopak skulony leżał na murawie.
- Boże, nic Ci nie jest? Wezwać kogoś? - pytałam zaniepokojona jego widokiem.
- Nic mi nie jest. Nie raz już obrywałem w takie miejsca. - odpowiedział śmiejąc się
- Masz rację. Daj rękę pomogę wstać. - Schwytał moją rękę i wstał aczkolwiek powoli.
- Coś ty się tak na mnie uwzięła?
- Nie przepraszam, nie chciałam. Po prostu nie chciałam dać takiej satysfakcji Mario. - I akurat wlazł Mario, który złapał mnie od tyłu i powiedział tak jakby na ucho, ale głośno.
- Trochę zmień kierunek piłki następnym razem kochanie i będzie perfekcyjnie. - Po czym cmoknął mnie w policzek. Ja pier****. Kochanie? A może on coś zgrywa? Scenkę przy kumplach. A raz się żyje też się pobawię.
- To wy jesteście razem? - zapytał zaciekawiony Marco pokazując na nas palcem i obok kilku stojących kolegów. Nic nie odpowiedzieliśmy. Też go cmoknęłam, ale tym razem w usta. To było takie zwykłe chwilowe. Ćwierć sekundy i po wszystkim. To nie był pocałunek pomiędzy chłopakiem, a dziewczyną. Po czym nastało głośne Uuuu. Poczekałam na Matsa przy jego samochodzie i pojechaliśmy do domu.



*************************************************************
Kolejny rozdział skończony. Nie wiem czy ktoś to czyta. Więc następny rozdział zostanie dodany dzięki bynajmniej trzem komentarzom. a tu kawałek nexta.


- Możesz mi powiedzieć o co chodzi? - zapytała mnie, ja pokręciłam głową w sensie "nie" - Okej, jak będziesz gotowa to sama powiesz. Zapomniałabym Ci podziękować, że ładnie ogarnęliście dom z Mario - i znów w ryk. Dlaczego ona musiała to imię teraz powiedzieć. Prezenterka bez namysłów przytuliła mnie do siebie. - Om, to już wiem o co się rozchodzi - Opowiedziałam jej całą historie począwszy od wczoraj. W niektórych momentach śmiałyśmy sie z całej sytuacji, ale na  końcu nie było do śmiechu. Powiedziałam jej wszystko z tym nawet jak się z tą sytuacją czuję.




piątek, 13 czerwca 2014

Rozdział 7

              Mam nadzieję, że ta ciemnota odbierze telefon. Nie mam zamiaru sterczeć tu cały dzień. Tak jak przypuszczałam. Abonent jest poza zasięgiem. No cóż pozostaje mi tu sterczeć i próbować się do niego dodzwonić. Pociągnęłam walizki i zaszłam do najbliższej restauracji. Menu nie było zbyt wyszukane. Zgrzeszyłam zamawiając ciastko i kawę na pobudzenie. Wyjęłam z torebki telefon i napisałam SMS-a to Hummsa. Przy okazji opublikowałam status na Facebooku o treści: " Dortmund Wita! - pod jarana ^o^ ". Po chwili jeden lajki, drugi, trzeci i tak leci. Miałam dość tego czekania. Zapłaciłam rachunek i wyszłam z restauracji. Kierowałam się w stronę wyjścia z lotniska. W pewnym momencie o mały włos nie padłam na zawał. Nieznajomy złapał mnie za rękę.
           - Przepraszam, czy ty jesteś Tasha Vidal? - Zapytał zdyszany Lewy. Tak Robert Lewandowski. No tak i wszystko jasne. Hummi przysłał Lewego, a nie klubową jedenastkę. Czy on ma problemy z odróżnianiem?!
- Tak, tak. Właśnie wybieram się do domu Hummels'a
- No tak jakby, ja mam Cię tam zawieźć. Szukałem Cię po całym lotnisku. Miałem właśnie zamiar zadzwonić do tego mondzioła, że nie mogę cię nigdzie znaleźć. - mówił już spokojniej
- A oki, jeśli nie będę przeszkadzać chętnie się zabiorę. I nie masz po co tracić czasu na dodzwonienie się do niego. Nie odbierze za chiny i dalej. Masz. - Podałam mu butelkę z wodą aby się napił.
- Dziękuję, a teraz chodźmy. A i tu masz klucze od jego domu. - Schowałam klucze do domu i skierowałam się za lewym. Jego auto było najlepsze! Najlepsze, bo sportowe. Wziął ode mnie walizki i schował je do bagażnika. Wsiadłam do samochodu na tylne siedzenia i zapięłam pas. Zauważyłam osobę siedzącą na miejscu przednim pasażera. Wyciągnęłam w tamta stronę rękę i przedstawiłam się.
- Cześć! Jestem Tasha przyjaciółka Matsa.
- Hej. Mów mi Ania. Narzeczona Roberta. Miło cię poznać. - Chciałam rozluźnić sytuacje w samochodzie.
- Kurczę, zajęty. Niech to szlak. - Nie wytrzymałam z powagi i obie zaczęłyśmy się śmiać i wygłupiać. Miałyśmy wiele wspólnych tematów. I ja i Anna byłyśmy uzależnione od sportu i zdrowego odżywiania. Wymieniłyśmy również przepisy za przepyszne posiłki. Zaprosiłam ją również na trening zumby, a ona na karate. Matko w co ja się wplątałam? Jak ja tam przeżyję to będzie cud. Co prawda troszeczkę wiedziałam jak się tym zająć. W końcu też się tym interesowałam. Kilka chwil później byliśmy już pod domem. Pożegnałam się z Anią, Robert podał mi walizki i skierowałam się stronę domu. Był przepiękny. Z zewnątrz zapraszał do domu. Nie wiedziałam co zrobić. Zostać na dworze i poczekać aż zjawi się któryś z domowników czy wejść, jak to ja określam, z buta. W tym momencie również wróciła Cathy. Jeszcze nie miałyśmy się okazji poznać, więc przestraszyła się widząc mnie stojącą u nich w ogrodzie.
- Dzień dobry. Nie musi się mnie pani bać. Jestem przyjaciółką Matsa, Tasha Vidal. - Podeszłam do niej i wyciągnęłam rękę na skutek poznania.
- Hej. Nie żadna Pani. Jestem Cathy. Zupełne zapomniałam, że dzisiaj przyjeżdżasz. Co prawda Hummi dzwonił do mnie, ale nie wiedziałam kiedy się zjawisz. - Chwyciła moją rękę i tak jak robią dziewczyny pocałowała mnie w policzek - Wchodź, zapraszam do środka.- Tak jak powiedziała tak uczyniłam. Zaraz przy wejściu zdjęłam buty i postawiłam tak aby nikomu nie przeszkadzały. Pani domu powędrowała  do kuchni i zaparzyła herbatę dla mnie i dla siebie. W tym czasie ja podziwiałam salon. Tysiące ich wspólnych zdjęć oraz jedno moje z Julio i Hummsem. Widok z okna sam zachwycał. Piękny taras z bujną roślinnością, basen obok grill, i altanka. Zasiadłam na kanapie z Cathy, gadałyśmy i popijałam herbatę przegryzając ciastkami. Obie opowiadałyśmy jak poznałyśmy się z Matsem. Z chęciom wysłuchiwałam jak opowiada. Bardzo miło się jej słuch i z nią rozmawia.
                Pokazała mi mój pokój. Był prześliczny i duży. Otrzymałam również piękną łazienkę. W końcu własna łazienka. Nie będzie już przepychanek kto pierwszy. Prezenterka dała mi jeszcze parę ręczników, pościel itp. Rozpakowałam się i zeszłam do kuchni gdzie Fischer przyżądzała jedzenie.
- O mogłabyś mi pomóc? Trochę tego mam do zrobienia - poprosiła dziewczyna. Nie potrafię nikomu odmówić.
- Jasne, właśnie chciałam sama bez pytania Ci pomóc. Mats do wojska się szykuje, że tyle tego przyrządzasz? - śmiałam się razem z kuchareczką
- Nie, jeszcze nie. Hahaha. Dzisiaj urządzamy grilla. Ty tez jesteś zaproszona. Będą chłopaki z drużyny i niektóre Wag's. - oznajmiła
- A oki. To ja będę grillować. Zawsze dobrze opiekam. Hahaha. - Nie mogłyśmy się opanować ze śmiechu. Przygotowałyśmy ponad trzydzieści plastrów karkówki oraz kilkanaście szaszłyków. Cathy ułożyła wszystko ładnie na tacy i poszła po piwo do piwnicy. Wiedziałam, że sama sobie nie poradzi, dlatego zeszłam jej pomóc. Wtargałyśmy dwie skrzynki mało alkoholowego piwa. Osobiście lubię piwo, ale nie wypije nigdy sama całego.
                 Przed imprezą postanowiłam się jeszcze wykąpać i przebrać. Włosy wyprostowane związałam w kitkę i wyszłam z łazienki. Nie chciałam leniuchować. Zaproponowałam współlokatorce małą zumbę. Dziewczyna na początku nie wiedziała co to jest. Pokazałam jej dokładnie na czym to polega. Od razu się jej to spodobało. Trochę się pobawiłyśmy zumbą.
- Skąd wiesz jak dobrze to prowadzić?
-Wiesz, jestem trenerką. Sama się nauczyłam. Mam dużo wspólnych cech z Anią.
                  Dochodziła Piętnasta. Prezenterka poinformowała mnie, że zaraz wszyscy się zbiorą. Przygotowałam siedzenia w ogrodzie, stoliki i ławeczki. Miałam tylko problem z rozpaleniem grilla. Poprosiłam o pomoc narzeczoną Matsa.
- Cathy! Możesz mi pomóc? Mam problem z grillem. - Przyszła próbując sama go rozpalić.
- Wiesz może węgiel jest za mokry. W garażu jest nowy, drewienko oraz rozpałka. Raczej dalej wiesz jak zrobić, a ja otworzę w tym czasie bramę.- Jak powiedziała tak zrobiłam. Przyniosłam wszystkie potrzebne rzeczy do rozpalenia ognia i poszło dalej z górki. Wróciła Cathy, która przyniosła mięso to pieczenia. Rozłożyłam je tak aby każde było dopieczone.

* Mats *

             Dzisiejszy trening był masakrą. Myślami byłem już w domu na grillu z piwem w ręku. Jurgen dał nam dzisiaj solidny wycisk. Pojechał po wszystkich bez wyjątku. Każdy miał obok siebie butelkę wody. Zostało jeszcze pół godziny. Rozegraliśmy krótki meczyk. Lewy, Marco, Kehl, Langerak i ja to drużyna w żółtych, a Mario, Hoffman, GroBkreutz, Weidenfeller, Subotić to drużyna w niebieskich. Pozostali woleli zrobić kółeczka wokół boiska. Pierwsze piętnaście minut przegrywaliśmy 0:1. W drugiej połowie zakończyło się na remisie 3:3. Trener nas jeszcze wezwał na rozmowę motywującą dotyczącą dzisiejszego treningu. Kazał za kare, za dzisiejsze obijanie zrobić pięć kółeczek. Miałem dość padłem na murawę i tak leżałem wraz z innymi. Pięć kółek zrobili tylko Mario, Marco i Lewy. Posprzątaliśmy piłeczki do siatek, bramki schowaliśmy do kantorka i powędrowaliśmy pod prysznice. Jako pierwszy umyłem się i ubrałem w ciuchy codzienne.      
            Poczekałem jeszcze na chłopaków.
- Słuchajcie! Teraz wszyscy do mnie na grilla i piwo! - krzyczałem na całe gardło.
- A to jakaś specjalna okazja? - zapytał zainteresowany Gotze
- Tak, twój ślub tumanie...- odpowiedziałem sarkazm tycznie
- Fajnie wiedzieć. A z kim? - Walnąłem face palma i już nic nie komentowałem. Wsiadłem do samochodu i czekałem na chłopaków, którzy się ze mną zabrali. Większość miała swoje samochody.              
             Ruszyłem z piskiem opon do domu. droga zajęła piętnaście minut. Zaparkowałem w garażu, a reszta na podwórku. Otwierałem drzwi kiedy wszyscy zaczęli się przepychać. Było cholernie ciasno w wielkich drzwiach. Zwijałem się ze śmiechu kiedy Hoffman wylądował na posadce. Zaraz na nim znalazł się Lewy, Kevin, Mo udając, że robią kanapkę. Idioci. Weszłem do salonu i zauważyłem, że Tasha już jest i zajmuje ogród.
- Ty stary, kto to jest? Bo raczej to nie Cathy? - Zapytał dziwnym tonem Mario.
- Cathy jest tu! - Krzyknęła narzeczona z góry
- To Moja przyjaciółka i...
- I grzeczność wymaga aby się przywitać - przerwał i Mario. I znów kto pierwszy ten lepszy się przeciśnie w drzwiach. Ja byłem mądrzejszy i otworzyłem drugą część drzwi. Podszedłem do śmiejącej się dziewczyny i przywitałem.

* Tasha *

                 - Hej Tash! Miło, że już jesteś. Nie jesteś na mnie zła, za ten wybryk z odebraniem Cię z lotniska? - pytał zatroskany i po chwili dodał mi na ucho - Reusa nie chciałaś, to sprowadziłem lewego. - Kurczę co Mats sobie wymyśla w tej główce?
- Nie, spokojnie, nie mam o co być zła - oznajmiłam z entuzjazmem.
- Tak więc, poznaj tych przypałów - przedstawił mi ich wszystkich osobiście. Myślałam, że padnę tam na zawał. Ale jakoś wytrzymałam. Na końcu zostali mi Mario i Moritz
- Hej! Mario. Miło cię poznać i zawitać w naszym gronie. - oznajmił i cmoknął mnie w policzek czułam jak się czerwienię.
- Hej. Tasha. I wzajemnie. - uśmiechnęłam się
- Cześć, Moritz - podał mi rękę co odwzajemniłam.
                Wszyscy zajęli sobie miejsca, rozpalili również ognisko przy, którym śpiewali przeróżne piosenki. Czasami się dołączałam. Zaśpiewałam nawet solówkę. Otrzymałam gromkie brawa.           Ja wróciłam do grilla. Śmiałam się tylko z głupot jakie gadali. Nie ogarniam tych ich żartów. Później wrzucili do basenu Lewego. Tego króla przypałów. Sam się o to prosił od początku przyjścia do tego domu. Nudziło mnie strasznie stanie i przewijanie tego mięsa. Cathy zajęta była swoją pracą. Niedługo ma dostać awans, dlatego tak bardzo się stara. Ktoś w tym momencie oparł się o moje ramie.
- Widać już masz dość stania przy tym grillu? - Zapytał przez ramię Gotze
- Nudzi mi się. :/
- Daj to, pomogę. - wziął delikatnie z mojej ręki szpachelkę.- Możesz w tym czsie przynieść talerzyki i sztućce. Oni wszystko zjedzą. - Pobiegłam do kuchni po papierowe talerzyki i plastikowe sztućce oraz dwa bochenki chleba. Pieczywo odłożyłam na stolik. Na talerzyki nakładałam po jednym kawłku mięsa a Mario serwował je gością. Jedli jakby ich nie karmiono przez conajmniej rok. Na popitkę zaserwowałam każdemu po piwie, a później mieli brać sobie sami.
- Widzisz duet kucharski z nas świetny. Hahahahaha - Zaśmiała się klubowa dziesiątka
- Jasne. Dobra nie gadaj tylko podaj mi kolejną tace z mięsem dla tych żarłoków.
                Zaczełam piec mięso na zmianę razem z klubową dziesiątką. Moje ręce były całe w marynacie. Wołałam Mario, który na chwilę gdzieś mnie opuścił. Teraz się wkurzyłam i krzyknęłam na cały głos.
            - Maaaaaaaar... - i nie dokończyłam, ponieważ chłopak stał już za mną. Ja i moje brudne łapy wylądowały na jego śnieżno-białej bluzce. - Ugh. Ciapa ze mnie już biegnę po ręczniki, poczekaj. - Sprintem pobiegłam do Cathy zapytać się gdzie trzyma ręczniki papierowe. Hmmm. W szafce pod umywalką w łazience gościnnej. Ha! Bingo! Zbiegłam na dół i wręczyłam papier piłkarzowi
- Wiesz papier nic tu nie pomoże. - oznajmiłam - Daj, przepiorę ją a dam ci koszulkę Matsa.
- Okej sama tego chciałaś. - i zaczął zdejmować koszulkę kiedy...
- Czekaj! Nie tutaj, idź do łazienki. - spojrzeliśmy na siebie z powagą i po chwili wybuchnęliśmy śmiechem, kiedy się na nas spojrzeli. Miałam to w nosie. Nie wiem co by mi odwaliło jak bym go zobaczyła bez koszulki. Co prawda nie należę do tych napalonych fanek, które zaczynają piszczeć i płakać ze szczęścia. Co prawda spotkałam swoich idoli, ale poza udawanym zawałem nic mi się na mózg nie rzuciło. Kultura wymagała zapytać o wejście do pokoju narzeczonych, jednego z nich. Skoro dziewczyna była zajęta przyczłapałam się do Matsa...
                Ten już nie ogarniał sytuacji, po cholerę była mi jakaś jego bluzka. Tak w kółko powtarzał pod nosem. Krzesło obok było wolnę zgaduję, że to miejsce Mario. Usiadłam i zaczęłam mu wszystko tłumaczyć od początku do końca. Po którymś razie zaczaił i udzielił mi informacji gdzie ma odzież i pozwolenia wejścia do pokoju. Schody pokonałam w szybkim tempie i dotarłam do pokoju. Hulała w nim ciepła i romantyczna atmosfera. Z szafy zaczęłam wyjmować koszulki. - Nie, nie, nie, być może, nie jednak nie - komentowałam pod nosem każdą z bluzek. Intuicja podpowiadała, że ktoś mnie obserwuje. Nie myliłam się. O framugę drzwi opierał się szatyn, uśmiechający się od ucha do ucha. Udawałam, że go nie zauważyłam.
- Halo, moja pani stylistko! - Wymachiwał rękoma. - Nie muszę wyglądać aż tak pięknie. - rzucił w moją stronę
- Co za skromność Panie Gotze. O ta jest good, proszę. - Podałam mu koszulkę. On jak by nigdy nic stał sobie z nagim torsem. Strasznie skrępowało mnie to. Z nieśmiałości nie powiem mu: weź idź mi  stąd, ponieważ mnie krępujesz. Założył koszulkę i swoje okularki. Śmialiśmy się z sytuacji. Wyszedł z pokoju. Ten bałagan, który zrobiłam, złożyłam i włożyłam z powrotem do szafy. Skrzypiące lekko drzwi zamknęłam powoli. Gotze stał oparty o ścianę. Nie zwracałam na niego uwagi i postanowiłam wyminąć chłopaka. Jak na idiotę przystało, nie przepuścił mnie. Oznaczało to tylko jedno. Wojna! Tak jak on, zaczęłam przedrzeźniać. Piorunowałam go wzrokiem co chwilę. Oboje staliśmy, staliśmy i staliśmy. Czas mijał nieubłaganie. Jaką część dnia stracić na wojnie? O nie, nie. Obronię swój honor.! Siły w nogach mi spadały. Podłoga posłużyła jako siedzenie, a ściana oparcie. Klubowa dziesiątka poszła w moje ślady. Przerwaliśmy głuchą ciszę rozmową. Jak zwykle, rozmowa o wszystkim i o niczym. Po piłkę nożną, informacje o sobie, muzykę, naukę i miłość. Co jak co, ale nawet nie starałam się pominąć tego ostatniego. Dziwne. Mario był jedną z niewielu osób, z którymi mogłam pogadać od serca. I pomyśleć, że znamy się tylko kilka godzin. Natura wzywała mnie do łazienki. Skorzystałam z tej górnej i wróciłam do pozycji stojącej na korytarzu. Chciałam sprawdzić czy cały czas jest "aktywny".

* Mario *

              Trener Klopp, wymęczył dzisiaj każdego bez wyjątku. Jedynie Hummels myślał trzeźwo. Zaprosił nas na grilla. Bez wahania zgodziłem się. Jedyne o czym teraz marzę to prysznic i relaks. Zaraz, zaraz jeszcze papu i coś na popitkę. Wykonałem powyższe czynności i pofatygowałem się do samochodu. Czekałem jeszcze na resztę pasażerów. Po chwili wparowali Lewy, Mo, Kuba i Sven. Marco, mój najlepszy przyjaciel nie mógł wziąć udziału w imprezie. Wjazd na chatę zrobiła mu rodzinka.
               Zakupiony niedawno przeze mnie samochód wypadało przetestować. Drogi były opustoszałe, więc piąteczka i ... Kilka minut później dojechaliśmy na miejsce. Już przy wejściu zaczęli odpierdzielać. Jeden z drugim się przepychali w wejściu. Na kogoś nieszczęście, upadł na ziemię. Spoglądałem na Matsa, który rozglądał się po mieszkaniu jakby czegoś szukał. Mój wzrok zatrzymał się na drzwiach wyjściowych na ogród. Za szybą ujzałem zjawiskową dziewczynę. Cathy?! Nie to ni Cathy. Za drobna. Zapytałem przyjaciela kto kto jest, ale nim skonczył szybkim krokiem kierowałem się w stronę ogrodu. Niestety te czopy mnie staranowały i sami zaczęli się przepychać w dzrzwiach. Najmądrzejszy z nich okazał się Hummels, który otworzył sobie drugie drzwi. Otrzepnąłem się z ziemi i zawitałem do ogrodu. Oczywiście reszta zaczęła się witać, a na mnie padło na końcu. Dziewczyna, jak wcześniej wspomniałem była zjawiskowa, piękna ... Mhm. Jej uroda zachwycała. Słodka i miła twarz, sylwetka nienaganna i mam nadzieję, że harakter taki sam jak reszta. Jak dżentelmenowi wypadało podałem jej rękę i cmoknąłem w policzek. Dziewczyna niejednoznacznie zarumieniła się. Nie powiem, że nie schlebiało mi to. Na ławce zasiadłem wraz z kolegami i rozmawialiśmy o jutrzejszym meczu z Herth'ą Berlin. Większość chłopaków nie obawiała się meczu, ja osobiście wiedziałem, że wygramy. Zaczęliśmy wszyscy śpiewać klubowy hymn. Następnie gospodarz poprosił aby dziewczyna pochwaliła się głosem. Cudny! Jak anielski głos. Ustąpiłem kolegom i opuściłem ich na chwilę. 
              Tasha, znane mi już jej imię, widocznie miała już dość obracania mięsa. Ustałem za nią i pomogłem jej w smażeniu pożywienia. Na chwilę ją opuściłem, ponieważ dzwonił do mnie Reus. Kolega poinformował mnie, że nie zagra meczu z powodu przeziębienia. No cóż, jak pech to pech. Doszły mnie słuchy wołania mojego imienia. Wracałem na miejsce grilla. Najwyraźniej przestraszyłem ją, wylądowała na mojej klacie, brudząc przy okazji koszulkę. Nakazała mi ją przebrać, i wymienić na koszulkę pożyczoną od Matsa. Pobiegła na górę i wybierała mi koszulkę.
               Zdjąłem poplamioną koszulkę. Oparłem się o drzwi i przyglądałem się jej. W końcu raczyła mi dać jedną z nich. Za to, że musiałem trochę poczekać na ubranie, po przedrzeźniałem się troszeczkę z nią. Nie przepuszczałem jej ani na chwilkę. Miło spędzony czas. Trochę tak siedzieliśmy i gadaliśmy z kilkanaście minut. Jej uśmiech był piękny.
- Co ty na to, aby zagrać w szczerość?

- W sensie co?
- Pytanie i szczera odpowiedź. - posłałem jej miły uśmiech.
- Dobra, ale ty zaczynasz?
- Lubisz Bayern?
- Nie, ale mam do niego szacunek. Uważasz siebie za dziewiąty cud świata?
- Dziewiąty?!
- Bo ósmym jestem ja. Haha. - zaśmialiśmy się
- Być może. Masz kogoś na oku?
- Nie, a ty?
- Tak można powiedzieć. Zajęta?
- Nie. A twój stan?
- Tak samo.
- A Ann Vida?
- Nic. Koniec z nami. Wolała karierę i swoich ludzi.

- Współczuję. - uśmiechnęła się
Uwielbiam uśmiechające się kobiety.
- Ej, nie całujcie się tam! Zaraz? Co wy tam robicie?! - Zapytała poirytowana klubowa piętnastka, wlepiając swój wzrok na korytarzyk przy schodach prowadzących na piętro.
- Cicho! Jest woja i ja zamierzam ją wygrać! - Krzyczała wychodząc z łazienki Vidal
- Śnisz, dziewczynko! - I zaczęliśmy się kłócić.
- Jak skończycie to zejdźcie na dół. - No brawo! A co on myśli, że ja robię. Chcę pić i jeść z nimi a nie. Lecz nie poddałem się i z powrotem usiadłem na podłodze. Dziewczyna klapnęła tak samo, ale usiadła obok mnie. Proponowałem co jakiś czas rozejm, lecz ona była uparta i miała swoją dumę i honor. W domu słyszeliśmy tylko tykanie zegara. Z nudów zaczęliśmy śpiewać ulubione piosenki. Oczywiście po ciuchu. Cathy już spała. Skoro już spała to która godzina?! Hmm... 23.15. Kiedy?! Powoli znajomi opuszczali mieszkanie, a ja pożegnałem się z nimi zwykłym na razie. Hummels przeszedł obok nas patrząc jak na idiotów. Sam wziął prysznic i kimnął. Po woli coraz bardziej chciało nam się spać. Ona padła szybciej. Oparła swoją głowę na moim ramieniu i zasnęłam. Po chwili i mnie złapał za sen Morfeusz i zaciągnął do swojej krainy.

wtorek, 10 czerwca 2014

Rozdział 6

                 - No, no, no. Ładne ty zdjęcia oglądasz. - patrzyła na mnie podejrzliwie. Nie rozumiałam o co jej chodzi. - Spokojnie, może kiedyś Ci się uda. - Dalej nie ogarniałam sytuacji. Zajrzałam do telefonu. Tak, no, moje szczęście. Kiedy dziewczyna wytrąciła mi telefon z ręki szukałam jednej informacji. Wystąpił błąd wczytywania strony i zatrzymało się na zdjęciu MR11.
- Yyyy... ten, taka sytuacja, bo wiesz szukałam jednej informacji o mojej przyjaciółce Kate i się na tym zatrzymało. - poczułam się dziwnie, ale taka jest prawda.
- Gdybym Cię ni znała nie uwierzyła bym. Wiem, że to czysty przypadek. Nie jesteś taką jedną z fanek, która siedzi non stop na profilu swojego idola. - całe szczęście. Już myślałam, że pomyśli o mnie jak o wariatce.
- Ale jak tam idą wasze przygotowania do ślubu? - zapytałam, kontynuując
- Wiesz, jeszcze mamy trochę czasu. Po co nam się śpieszyć. Chociaż mam na telefonie kilka propozycji sukien ślubnych. - Wyjęła swój telefon z torebki i Weszła w galerie zdjęć. Trochę zajęło jej wyszukanie tych zdjęć. Zasugerowałam jej aby sama sobie zaprojektowała sukienkę na ślub. Będzie przynajmniej oryginalna. Pokazała mi suknię pierwszą. Niby zwykła, ale Jadnak coś w niej jest. Może to, że jest w kroju syreny. Wymieniałyśmy swoje zdanie na temat sukni. Następna. Była jak dla osoby z rodziny królewskiej. Piękna, biała, puszysta jak na bal dla kopciuszka. Nie mogłam od niej oderwać wzroku. I ostatnia. Tradycyjna. Dopasowana do talii i spuszczana ku dołowi. Ozdobiona licznymi falbanami i kryształkami. Po prostu nie mogłam się doczekać ślubu.
- Mam również propozycje dla druhen i świadkowej. Mam nadzieję, że będzie Ci się podobać suknia dla świadkowej.
- Chcesz powiedzieć, że ja mam być świadkową? Jasne, oczywiście! - oznajmiłam z entuzjazmem.                   
                 Ali pokazała mi najpierw projekt tej sukienki, ponieważ postanowił, że sama ją dla mnie uszyje. Kochana kobieta. Widzę już siebie idącą do ołtarza. Oczywiście za Panią młodą. Te kwiaty pachnące wokół. Atmosferę panująca w kościele oraz niewiadomego świadkowego. Nieważne kim on by był i tak ją będę wspierać. Spojrzałam na zegarek. Tarcza wskazywała 17:30. Kiedy? Jak? Ponoć szczęśliwi czsu nie liczą.
                - Moim zdaniem musimy się już zbierać. Zobacz która godzina, a ja jutro już wyjeżdżam. - odparłam i po chwili ruszyłyśmy nasze pupy. Przy bramie wejściowej zapłaciłyśmy strażnikowi za te kilka godzin i do przebieralni. Moja karnacja zmieniła kolor. Dlaczego mimo, że jestem brazylijką to nie mam ciemniejszej karnacji? Od kilku lat nurtowało mnie to pytanie. Może jeszcze kiedyś to się zmieni. Teraz to ja siadam za kierownicę. W przeciwieństwie do niektórych ja nie potrzebowałam nawigacji. Bez problemu dotarłyśmy do domu. Zawiesiłam torbę na wieszaku w przedpokoju i powitałam lodówkę. Wyjęłam pieczarki i jogurt. Wraz z Ali przygotowałyśmy sobie kurczaka w ziołach z pieczarkami. Tak tylko sobie gdyż szanowny współlokator jeszcze nie wrócił z wojaży a ma mnie jutro odwieźć na lotnisko. Ciekawe jak? W szafce leżał piękny komplet naczyń i sztućców i rozłożyłam go na stole. Co jak co, ale trzeba przyznać, że jedzenie nam wyszło.
                     Pamiętam jak wraz z Isco robiliśmy ciasto. Robiliśmy to za dużo powiedziane. Tego dnia mieli przyjść goście. Mama nakazała nam zrobić poczęstunek. Kupiliśmy składniki na Brownie. Ja miksowałam a on dodawał składniki. Ostatnim elementem było wsadzić do piekarnika. Minęło już pół godziny więc musieliśmy wyjąc już ciasto. Wtedy wtargnęła moja mama z gośćmi żucając iz mamy pokroić i podać ciasto na telerzu i to ładnym. Isco wziął nóż. Krojąc ciasto się rozpłynęło. Wyszedł nam raczej jakiś słodki napój a nie ciasto. Dosyć, że nam nie wyszło to kuchnia była całą w mące po bitwie na " śnieżki ". Dostaliśmy kare na komputer na tydzień.
                     Wraz z projektantką zasiadłyśmy do stołu konsumując potrawę. W skali od jeden do dziesięciu? Dziesięć, zdecydowanie. Zjadłam druga, dlatego pozmywałam naczynia i posprzątałam kuchnie. Po trzydziestu minutach skończyłam pracę. Zostało mi tylko dokończenie spakowania się na wyjazd. Zapomniałabym zadzwonić do Matsa i zabrać potrzebne informacje na temat wyjazdu.


* Isco*
               Dziewczyny wyjechały odpocząć na plażę. Dziś miałem zamiar się cały czas wylegiwać w łóżku. Niestety, mam jeszcze dzisiaj trening. Ostatni trening w tym klubie. Tyle lat trenowałem malutkie koziołki. Nieraz z nimi grywałem. Całkiem nieźle mi szło, ale definitywnie nie chciałem zostać piłkarzem. Od małego brzdąca kibicowałem Barcelonie. Co jest dziwne, że wszyscy mówią na mnie Isco, który gra obecnie w Realu Madryt.
              Skoro dziś ostatnie zawitanie w tym klubie muszę zorganizować pożegnanie z zespołem. Zabiorę ich do najlepszej restauracji w mieście a później do klubu. Nie mam dziś zamiaru balować. Jutro moja siostra zawita o piątej rano do Dortmundu. Dobrze wiedziałem o planie Hummelsa. On tylko wyczekiwał odpowiedniej chwili. Mała od zawsze kibicowała BvB. Nawet nie wiem dlaczego i skąd wzięła się jej miłość to tego toteż klubu.
               Zwlekłem się z wyra i wyszedłem z pokoju. W tym momencie zadzwonił telefon. Tata. Dopytywał się jak się czuje i jak się czuje Tasha. W tej rozmowie wyczułem troskę o nią. Nie powiedziałem im jeszcze o przeprowadzce do Dortmundu i o wyjeździe Maz. Mieli by kolejne zmartwienia na głowie. Niedługo i tak pewnie dowiedzieli by się niedługo dlatego wyjaśniłem mu sprawę z przeprowadzką. O dziwo pogratulowali mi i byli szczęśliwi, że mi się powodzi. Trochę się z nimi zagadałem. Zostało mi dwadzieścia minut do rozpoczęcia treningu. Dziewczyny zrobiły mnie w konia. Zabrały moje auto i musiałbym jechać samochodem Alberty, którego nienawidzę. Wziąłem rower i po piętnastu minutach byłem już na stadionie. Chłopaki już się rozgrzewali. Ja grzecznie przeprosiłem za spóźnienie i zaczęliśmy. Dałem im chyba dzisiaj niezły wycisk. Wszyscy byli padnięci i wycieńczeni. Odpuściłem im dziesięć minut przed końcem i pogoniłem do szatni.  Stamtąd wybraliśmy się do restauracji a później do baru. Postawiłem wszystkim kilka drinków i powspominaliśmy stare czasy. Pierwszy trening, kontuzje oraz wspólne imprezy. Wybiła już dwudziesta pierwsza. Ja wypiłem tylko dwa kieliszki wina i wróciłem do domu dziesięć minut później.

* Tasha *
Dzwoniłam do Matsa, który odebrał dopiero za dziesiątym ponad razem.
- Hej, nie przeszkadzam?
- Ty? Jasne, że nie. - Czułam, że się uśmiecha
- Bo wiesz, jutro przylatuję do twojego miasta i chciałam się zapytać co powinnam zabrać i czy znasz dobry hotel.
- Może weź coś na deszcz po w kółko pada i coś ciepłego bo poranki są chłodnawe. A co do hotelu to polecam ten przy ulicy KochstraBe 74. - Odpowiedział konkretnie. Miałam wrażenie, że  już znałam te ulicę
- Ej, ale to nie przypadkiem ty mieszkasz w tym miejscu?
- Tak, będziesz pomieszkiwała u mnie. Nie chcę słyszeć żadnego sprzeciwu. Bo inaczej mam na ciebie haka - Nie miała zamiaru się sprzeczać przecież miał na mnie jakiegoś haka.
- Ok, nie wiem o co chodzi z hakiem, ale nie będę protestować ani strajkować. Chociaż naprawdę nie chcę Ci się zwalić na głowę. Mogę wiedzieć kto mnie odbierze z lotniska?
- Marco. A co nie pasuje? Ja wtedy jestem zajęty. - Boże, jakie on ma głupie myśli!
- O nein, nein, nein. W takim razie mnie tam nie zobaczysz. Jesteś ty, albo nie ma mnie - postawiłam mu ultimatum, a ten wziął i sie rozłączył
- Kuźwa! Co za dziecior - Mówiłam sama do siebie gdy zadzwonił mój telefon. Nieznany numer. Przeważnie nie rozmawiam z obcymi, ale coś mnie podkusiło odebrać
- Hej, tutaj Kate. Już dawno do ciebie nie dzwoniłam co tam u Ciebie słychać? - Tak to Rozalinda moja przyjaciółka z Dortmundu.
- Kurczę, kochana moja! Hej, rzeczywiście dawno nie rozmawiałyśmy. Wiesz będziemy miały się okazję niedługo spotkać bo wyjeżdżam do Hummiego i później przeprowadza się tam mój brat! - Oznajmiłam skacząc ze szczęścia.
- O rany! W końcu będę miała Cię na miejscu. Wiesz ja pracuję w tej siłowni co kiedyś byłaś więc może wpadniesz do mnie i poprowadzisz zajęcia  z zumby. Jesteś w tym najlepsza
- Jasne, okej! Właśnie się pakuję na jutro. Moim zdaniem lepiej byłoby pojechać a nie lecieć samolotem, ale nie będę się czepiać.
- Aham, to oki do zobaczenia nie chcę ci przeszkadzać w pakowaniu. Papatki i pozdrów wszystkich.      
                  Gdy się rozłączyła rozpięłam torbę i wkładałam ciuchy. Wszystko dokładnie sprawdzałam. Pięć bluzek, dziesięć par gaci, stanik, sweterek, bluza z logiem bvb, kilka par spodni, piżamki, skarpetki i buty. Z tego jedne do biegania. Są jedyne w swoim rodzaju. Na bucie jest napisane Vidal. Dostałam je od brata. No spakowana. Zostały mi jeszcze tylko kosmetyki, które zapakuję po kąpieli i makijażu z rana. Walizkę postawiłam przy drzwiach wejściowych, kiedy akurat wszedł Isco. Przywitałam się z nim. Zasiadł w jadalni a ja mu podałam kolację i ciepłe kakałko.                      
               Najwyraźniej Alberta już spała, ale dałam jej odpocząć. Weszłam do łazienki. Musiałam się wrócić jeszcze po wczorajszą piżamkę i ręczniki. Dziś dla odmiany wzięłam ciepły prysznic, który ponoć usypia. Umyła się nowym żelem adidasa. Umyłam włosy i nałożyłam odżywkę. Pięknie prezentujący się ręcznik z logiem Borussi posłużył do wytarcia ciała i włosów. Wychodząc z łazienki nastała mnie cisza jak makiem zasiał. Najwidoczniej julio dołączył to swojej nażyczonej, która była już w krainie Morfeusza. Poszłam w ich ślady. Jeszcze tylko wróciłm się po butelkę wody i nastawiła budzik na 3.30. Troszkę za wcześnie. Lepiej żeby się nie spóźnić.

* Next Day *
              Urzekł mnie dźwięk mojego budzika z piosenką Love on Top - Bey. Wstałam uśmiechnięta, z bananem na twarzy. Pierwszy raz wstałam tak chętnie. Ułożyłam pięknie pościel jak leżała przed spaniem. Popędziłam do łazienki za potrzebą. Z łazienki weszłam do kuchni. Sobie i parze zrobiłam omlety z pomidorami, chudą szynką oraz serkiem. Humor wesoły tak mi się udzielał, że postanowiłam go przekazać innym. Do dwóch małych szklaneczek nalałam zimnej wody. Drzwi od pokoju zakochańców otworzyłam po cichutku i w wolnym tempie. Nachyliłam się nad łóżkiem i ... chlup! Wstali natychmiastowo jak oparzeni.
              - Tasha! Pokręciło Ci się już totalnie w głowie?! - Krzyczał mój brat wymachując rękami. Jego dziewczyna miała na ten temat to samo danie.
- Też was kocham! Mam dzisiaj dobry humor, więc podzieliłam się nim z wami. W rekompensacie przygotowałam wam posiłek. Poczekajcie zaraz wam przyniosę.
- Idiot!
- Słyszałam! - Krzyknęłam z kuchni i zaniosłam i m śniadanie ze szklaneczką świeżo wyciśniętego soku z czerwonej pomarańczy. Zajadali tak, że aż i m się uszy trzęsły. Ja Jadła osobno w kuchni.         
           Starałam się jeść jak najszybciej aby jeszcze zdąrzyć do łazienki. Zostawiłam naczynia w zmywarce chwyciłam ciuchy i zamknęłam się w łazience. Szybki chłodny prysznic, prostowanie włosów, makijaż i gotowe. ubrała się i wyszłam. Jest 4:07. Pogoniłam brata aby się ubrał. W tym czasie ja zapakowałam kosmetyki i inne rzeczy higieniczne. Alberta pożegnała mnie i wzięłam walizki. Zapakowałam je do samochodu brata i trzydzieści po byliśmy już na miescu. On wziął moje walizki i powędrowałam do bramek. Na szczęście zapikało tylko na mojej biżuterii. Nic wielkiego. W pośpiechu odłożyłam walizkę na taśmę i zajęłam miejsce w samolocie. Strasznie nie lubię Latać. Od małego bałam się tych podróży. A to może się podwozie nie wysunąć, albo paliwo wycieknie. Różne rzeczy mogły się zdarzyć. Obok mnie miejsce zajęła kobieta z synkiem. Widać, że nie tylko ja nie uwielbiałam latać.
               - Dzień dobry. Jestem Marlena. Nie będzie pani przeszkadzać jeżeli tu z synkiem obok pani usiądziemy? Nasze miejsca zajęły jakieś dresy. - oznajmiła zatroskana matka.
- Dzień dobry. Mi na imię Tasha. Widzę, że pani z Polski, tak jak ja. Jasne może pani usiąść, jeśli to miejsce jest wolne. Bynajmniej nie będę siedziała sama. - Odwzajemniłam uśmiech posłany do mnie. Kobieta była bardzo miła a jej synek też kibicował pszczółką. Później zaczęła w coś grać na tablecie wraz z Mikołajem, jej potomkiem. Nie chciałam im przeszkadzać, włożyłam słuchawki do uszu i włączyłam muzykę.
               Podróż nie trwała tak długo. W każdym razie nie byłam nią zmęczona. Stewardessa, oznajmiła że mamy zapinać pasy bo właśnie lądujemy. Zaraz po powrocie moim obowiązkiem było zadzwonić do brata, że wylądowałam i również do Matsa. Gdy samolot zatrzymał się na pasie opuściłam pierwsza. Pożegnałam się z sąsiadką i poszłam odebrać walizki z taśmy.  Dotarłam, więc nie miałam problemu z wyszukaniem walizki. Na najbliższej ławce usiadłam i napisałam SMS-a do Isco, że właśnie wróciłam. Po chwili dostałam odpowiedź baw się dobrze. Następny był Hummi.

* Mats *
    Już lada moment na naszej dortmundzkiej ziemi zawita Tasha. Uwielbiałem z nią spędzać każdą wolna chwilę. Niestety było ich stanowczo za mało. Wynagrodziłem jej to tym wyjazdem na kilka dni do mnie. Z góry wiedziałem, że się jej spodoba mój pomysł. Specjalnie podpuściłem ją słowami, że nie mogę jej odebrać i zrobi to Marco. Uwielbiam jej dokuczać, ale tak po przyjacielsku. Wiem dobrze, że nie podoba jej się Reus, ona tylko uważa go za najprzystojniejszego z nas wszystkich. Co do tej sprawy z odebraniem ja naprawdę nie mogłem po nią pojechać. Moim zadaniem było znaleźć zastępcę. Poprosiłem Cathy, niestety ona tak samo nie mogła się wyrwać. Miała bardzo ważny dziś reportaż. Musiałem załatwić innego zastępcę...